Kiedy swój zdradza swego – o donosach wśród Polonii

Są w dziejach takie momenty, które rozbierają człowieka do naga. Nie potrzeba do tego wojny ani głodu – wystarczy strach, poczucie bezsilności i znajoma iskra zawiści, której nikt nie chce w sobie dostrzec.

W epoce prezydentury Donalda Trumpa, gdy służby ICE ruszyły na imigrantów z bezwzględnością i siłą, otwarto puszkę Pandory, z której wypadło coś więcej niż tylko deportacje. W wielu polonijnych domach Chicago i Nowego Jorku rozpanoszył się cień moralnego upadku – cichy, wstydliwy, niepozorny. Zaczęły się telefony, podszepty, małe akty zdrady. Polacy donoszą na Polaków. Nie z obowiązku wobec prawa, lecz z frustracji, złośliwej satysfakcji lub dla kilku dolarów więcej w portfelu.

W swoim eseju „Na chwilę i na zawsze” napisałem o paradoksie Polonii – o tych, którzy przyjechali, by zbudować coś trwałego, a ugrzęźli w stanie zawieszenia.

Żyją w Ameryce jak w poczekalni, między przylotem a powrotem, między planem a rezygnacją. Czekają na emeryturę, na spokój, na to, że ktoś inny „coś zmieni”. Obecni, lecz niezaangażowani. Widzialni, lecz nieobecni. To ta postawa – obywatelstwo bez odpowiedzialności, obecność bez udziału – tworzy grunt pod moralne rozkłady. Bo gdy człowiek przestaje budować, zaczyna porównywać. Gdy nie potrafi tworzyć, zaczyna zazdrościć. A z zazdrości już tylko krok do tego, by „swój” wydał „swojego” – nie z nienawiści, lecz z pustki.

Autorka artykułu w Fakcie napisała o tym wprost: „Głównym powodem donosów zawsze były pieniądze… a także miłość – donos był najprostszym sposobem na pozbycie się konkurenta lub konkurentki.” Taka brutalna prostota tłumaczy wiele. Wystarczy spojrzeć na polonijne kawiarnie, na niedzielne msze, na sklepy z gazetami z kraju i kiełbasą – tam, gdzie od lat tli się ten sam szept: „Czy wśród nas jest ktoś, kto donosi?”. Strach przestał być bezimienny. Ma twarz sąsiada, znajomego z parafii, może nawet człowieka, z którym kiedyś dzieliliśmy świąteczny stół.

Nie chodzi mi o podważanie prawa – prawo ma swoją logikę, swoje paragrafy. Ale jest ogromna przepaść pomiędzy systemem a człowiekiem, który z własnej woli staje się jego ochotniczym narzędziem, karmiąc w sobie poczucie władzy nad losem drugiego. Ci, którzy donoszą, nie przeżywają dylematów moralnych – przeciwnie, często czują dumę. W ich świecie sumienie dawno zostało zastąpione przez chłodną kalkulację i przekonanie o własnej „wyższości” czy „czystości”.

Muszę to napisać wprost: wielu z nich to zwyczajni rasiści – ludzie przekonani, że świat ma hierarchię, w której oni stoją wyżej. Ich język, podszyty kpiną z koloru skóry, akcentu czy pochodzenia, jest echem dawnych kompleksów i prowincjonalnej pychy. To rasizm, który nie potrzebuje transparentów ani haseł; wystarczy rozmowa przy świątecznym stole, gest, spojrzenie pełne pogardy i słowa, których używają aby opisać świat z poziomu statku wycieczkowego. To ich zdradza.

Bo za tym rasizmem kryje się strach – przed nowym, przed wielokulturowością, przed zmianą. Kto się nie rozwija, ten się broni. Kto nie rozumie świata, zaczyna go nienawidzić.

Oto cztery portrety ludzi, którzy – zamiast wzrastać – ugrzęźli w oczekiwaniu. Zamiast tworzyć wspólnotę, budują mur, za którym czują się bezpiecznie, ale coraz bardziej samotni. Ich amerykański sen zamienił się w twierdzę lęku.

Gdy zapytasz, dlaczego zdradzili przyjaciela, odpowiedzą bez wahania: „Bo tak trzeba było.” Nie zauważą nawet, że w tym „trzeba” zgubili wszystko, co najważniejsze – godność, empatię i własne człowieczeństwo.

Ten od małego triumfu

Znam takich ludzi. Przez lata byli nikim – w pracy, w rodzinie, w społeczeństwie. Cisi, niezauważeni, często zepchnięci na margines. Aż wreszcie pojawiła się okazja: telefon, słowo, donos. W jednym geście odzyskują władzę nad światem, który ich zbyt długo ignorował.

W ich wydaniu nie jest to zło z premedytacją, lecz mała zemsta przebrana w moralność. Donos daje im krótkie poczucie mocy, ten słodki błysk triumfu – „teraz to ja coś znaczę”. I w chwilę potem przychodzi pustka. Bo taka władza jest jak fałszywy klejnot – błyszczy tylko w ciemności. W świetle dnia zostaje wstyd.

To właśnie ten typ, który mówi: „Trzeba było się pilnować”, jakby sumienie można było przeliczyć na paragrafy. Nie tworzy dobra – tworzy cień.

Ten, który się usprawiedliwia

Drugi typ jest jeszcze bardziej niebezpieczny, bo ukryty. To człowiek, który wszystko potrafi sobie wyjaśnić: „Ja tylko powiedziałem prawdę,” „Przecież był nielegalny,” „To nie ja go deportowałem,” „Od dnia przylotu ciężko pracowałem, a on?”

Albert Bandura nazwał to moral disengagement – odłączeniem moralnym. Tacy ludzie nie czują winy, bo potrafią odciąć emocje od czynu. Ich świat jest prosty: czarno-biały, bez odcieni sumienia. Nie widzą człowieka, tylko przypadek, numer, „sytuację”. Wierzą, że są sprawiedliwi, że stoją po stronie prawa – a tak naprawdę stoją po stronie chłodu. Śpią spokojnie, bo nauczyli się usprawiedliwiać zło.

To najbardziej bezpieczny rodzaj winy – winy, której się nie czuje.

Ten, który zdradził z lojalności

Trzeci przypomina mi Karnę z Mahabharaty. To typ o rozdartym sercu – odrzucony, niedoceniony, szukający uznania tam, gdzie znaleźć go nie można.

W jego duszy wciąż trwa walka między potrzebą dobra a pragnieniem akceptacji. Kiedy więc zło przychodzi w eleganckiej formie – w postaci silniejszego, bogatszego, wpływowego – ten człowiek składa hołd sile, myląc ją z prawdą. Wierzy, że lojalność wobec potężnych przyniesie mu spokój i pozycję. Nie zauważa, że w tym geście zdradza własne sumienie.

To tragiczny typ donosiciela: człowiek, który chce być kimś, a staje się nikim.

Ten od fałszywej wiary

Najsmutniejszym ze wszystkich jest człowiek, który w niedzielę klęka w ławce, żegna się z powagą i modli o „czystość serca”, by potem wyjść z kościoła i z pogardą spojrzeć na sąsiada, bo „nie z naszych”.

Jego religijność to rytuał bez życia – modlitwa bez miłości. Nie zna współczucia, zna tylko poprawność. Tacy ludzie wypełniają polonijne kościoły, ale nie wypełniają wspólnoty. Ich wiara nie łączy, lecz dzieli. Zamiast otwierać, zamyka. To choroba wspólnoty – duchowość odklejona od człowieczeństwa.

Bo kiedy modlitwa staje się zasłoną dla obojętności, wtedy wiara nie jest już wiarą, lecz ucieczką od odpowiedzialności.

Jak powiedział Krishna w Mahabharacie:

„Ten, kto zdradza przyjaciela, zdradza Boga w sobie.”

Czy jest na to lekarstwo? Stuprocentowego nie ma. Ale na dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć – tak, naprawdę istnieje lekarstwo. To nie pigułka ani kazanie, nie nowy system czy dekalog. To coś dużo prostszego, a jednocześnie najtrudniejszego – trzeba być człowiekiem.

Być uważnym, cierpliwym, nie ulegać pokusie małej zemsty. Umieć się zatrzymać, zanim powiemy słowo, które zrani. Zamiast szukać winnych, szukać sensu. Zamiast osądzać – spróbować zrozumieć.

Kiedyś ktoś mądry powiedział mi, że „trumna nie ma kieszeni”. I rzeczywiście, niczego z tego świata nie zabierzemy – poza tym, co w nas dobre. W ostatecznym rozrachunku zostaje tylko empatia, szacunek i miłość – to, co oddaliśmy, a nie to, co zebraliśmy. Więc, zanim wciśniemy przycisk telefonu, zanim złożymy doniesienie, zanim wypowiemy krzywdzące słowo, zapytajmy samych siebie:
czy to, co robię, przybliża mnie do człowieczeństwa, czy mnie od niego oddala?

Już wcześniej wspominałem to epickie dzieło – Mahabharatę, w której pośród bitew, zdrad, chaosu i śmierci, pośród huku rydwanów i wrzasku wojowników, tkwi coś niezwykle delikatnego: ogromna kula światła. To światło pozytywnego myślenia, wdzięczności i radości, które nie gaśnie nawet w środku największego mroku. To przypomnienie, że człowiek, choć zanurzony w zgiełku świata, wciąż nosi w sobie zdolność do dobra.

W Mahabharacie, jest też moment na ciszę – to rozmowa Krishny z Arjuną. Arjuna, przerażony tym, że ma stanąć do walki przeciw własnym braciom, mówi: „Nie chcę zwycięstwa, nie chcę władzy, jeśli cena jest taka.” A Krishna odpowiada spokojnie: „Nie możesz cofnąć świata, ale możesz odmienić siebie.”

To jedno zdanie niech będzie dla nas jak światło. Jakby ktoś na chwilę zatrzymał czas i przypomniał, że najważniejsza wojna to ta, którą toczymy w sobie – między zawiścią a współczuciem, między gniewem a wybaczeniem. Nie możemy naprawić wszystkich systemów, nie powstrzymamy ludzkiej małości, ale możemy uczynić dobro tam, gdzie stoimy. Możemy nauczyć się mówić łagodniej, słuchać uważniej, nie zazdrościć, nie plotkować, nie donosić – tylko żyć.

Bo życie, mimo wszystkich pęknięć i wątpliwości, wciąż potrafi być piękne. Wystarczy się otworzyć – na rozmowę, na gest, na uśmiech.
Wystarczy zobaczyć w drugim człowieku nie przeciwnika, lecz towarzysza drogi. I wtedy nawet w środku wielkiego amerykańskiego zgiełku, pośród betonowych ścian i znużenia codziennością, można poczuć coś, co przypomina dom – ciepły, prawdziwy, wspólny.

Bo – jak uczy Mahabharata – człowiek zwycięża nie wtedy, gdy pokona innych, lecz gdy pokona własną ciemność. A jeśli uda mu się rozświetlić ją choć jednym promieniem dobra – wtedy nawet najkrótsze życie staje się zwycięstwem.

Waking up to who you are requires letting go of who you imagine yourself to be.

Alan Watts

1

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Comment 1

  • Ultra11/20/2025 at 3:29 pm

    Mój siostrzeniec pierwszą pracę miał u Polaka, który go oszukał. Od tej pory unikał rodaków i przez prawie dwudziestoletni pobyt, nikt go już nie oszukał. Ale donosy? Czy powinny być brane pod uwagę? Nie mamy dobrej opinii również w UK. Tam z kolei na pierwszy plan wysuwa się pazerność, a nawet owo: po trupach do celu.
    Zasyłam serdeczności

  • Add Comment


    This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.