Każ­dy z nas jest po­ten­cjal­nym wa­ria­tem, mło­dzień­cze. Nor­ma to jest mrzon­ka. Każ­dy z nas sie­dzi okra­kiem na gra­ni­cy mię­dzy wła­snym świa­tem we­wnętrz­nym a świa­tem ze­wnętrz­nym i nie­bez­piecz­nie ba­lan­su­je. To bar­dzo nie­wy­god­na po­zy­cja i nie­wie­lu uda­je się utrzy­mać rów­no­wa­gę.

Wiem też, skąd tu­taj to za­mi­ło­wa­nie do pla­no­wa­nia i wszel­kie­go re­żi­mu. Bez nich wszyst­ko by się roz­pły­nę­ło. Po­rwa­ła­by nas prze­mo­cą mgła, mó­wi­li­by­śmy bez sen­su, jak we śnie. Zmur­sza­ły­by fugi mię­dzy ce­gła­mi na­szych do­mów i roz­la­zły­by się szwy ubrań.

– De­mo­kra­cja, mój dro­gi przy­ja­cie­lu, le­piej się mie­wa w sys­te­mach po­li­te­istycz­nych – mó­wił pan Au­gust.
– A to dla­cze­go? Nie ro­zu­miem związ­ku.
– A dla­te­go, że po­li­te­izm przy­go­to­wu­je nasz umysł do tego, by na świat pa­trzeć jako na zróż­ni­co­wa­ny, pe­łen róż­nych ener­gii, któ­re ko­eg­zy­stu­ją ze sobą. Mo­no­te­izm od­po­wia­da bar­dziej feu­da­li­zmo­wi z po­wo­du swo­jej hie­rar­chicz­nej struk­tu­ry by­tów nad­rzęd­nych i pod­rzęd­nych.

Wie pan, Pau­za­niasz mówi w Sym­po­zjo­nie Pla­to­na, że są dwie Afro­dy­ty: jed­na to ta nie­biań­ska, któ­ra mat­ki nie ma, a jej oj­cem jest samo Nie­bo, dru­ga to wsze­tecz­na cór­ka Zeu­sa i Dio­ne. Ko­bie­tą jest i ma żeń­ski pier­wia­stek tyl­ko ta Afro­dy­ta wsze­tecz­na. Pierw­sza, nie­biań­ska, nie ma w so­bie nic z ko­bie­ty i w swej isto­cie jest naj­bar­dziej mę­ska z męż­czyzn, a na do­da­tek jest mi­ło­ścią naj­do­sko­nal­szą, mia­no­wi­cie czy­nią­cą swo­im obiek­tem chłop­ców…

Co znaczy slowo empuzjon ?

Empuzjon to tytuł najnowszej powieści Olgi Tokarczuk. Wyraz ten powstał od rzeczownika empuza, oznaczającego w  mitologii greckiej żeńską zjawę występującą w wyobrażeniach ludowych, często traktowaną jako czarownica. Empuzjon to miejsce zamieszkałe przez czarownice.

Biesiadnikami byli wyłącznie mężczyźni o podobnym statusie społecznym. Obsługiwali ich młodzi urodziwi niewolnicy obojga płci. Na sympozjonach bywały także kobiety, zwane heterami, które tańczyły, grały na aulosie, a także świadczyły usługi seksualne. Inne wolno urodzone kobiety nie brały w niej udziału, co było konsekwencją odsunięcia greckiej kobiety od uczestnictwa w życiu politycznym wspólnoty.

W ja­kimś sen­sie się z pa­nem zga­dzam. Ura­tu­je nas wia­ra w cią­głość kul­tu­ry, w mit, któ­ry jest plat­for­mą po­ro­zu­mie­nia. Ten mit to tak­że chrze­ści­jań­stwo, ale oczy­wi­ście nie tyl­ko! Krąg cy­wi­li­za­cji Za­cho­du to coś wię­cej, dro­gi pa­nie, to prze­ła­ma­nie ego­izmu czło­wie­ka i przy­zna­nie, że czło­wiek jest z grun­tu do­bry, tyl­ko psu­je go świat.

Na­wet nie­wie­rzą­cy, mó­wił, po­win­ni zro­bić pe­wien wy­si­łek umy­sło­wy i przy­naj­mniej uda­wać, że wie­rzą. Nie siać ate­istycz­ne­go czy de­istycz­ne­go fer­men­tu. Czło­wiek jest isto­tą z grun­tu złą i nie­oby­czaj­ną. Jest zbu­do­wa­ny z in­stynk­tów, amo­ral­ny z na­tu­ry. Chrze­ści­jań­stwo uczy­ni­ło nas ludź­mi i gdy tyl­ko znik­ną jego nor­my, zo­sta­nie­my z ni­czym, bę­dzie rzą­dził czy­sty ni­hi­lizm.

Po dru­gie, Po­la­cy go draż­ni­li. Draż­ni­ła go ta ich stad­ność, bo cią­gle się do sie­bie gar­nę­li, skle­ja­li się w to­wa­rzy­skie­go glu­ta, któ­ry prze­miesz­czał się w tę i we w tę po dep­ta­ku, za­ję­ty sobą, po­zor­nie pew­ny sie­bie, ale w grun­cie rze­czy pe­łen kom­plek­sów i wsty­dli­we­go po­czu­cia nie­do­pa­so­wa­nia. Two­rzy­li ru­cho­my pę­pek świa­ta, za­ję­ty tyl­ko sobą, śle­py na wszyst­ko, co wo­kół. Cza­sem, gdy go mi­ja­li, za­wsze w gru­pie, do­pa­da­ły go sło­wa, któ­re wpra­wia­ły go w za­kło­po­ta­nie, mimo że prze­cież były nie­win­ne: „acz­kol­wiek”, „ca­łu­ję rącz­ki”, „pan wy­ba­czy”.

Pa­trzy­my na nich, jak zwy­kle z dołu, od spodu, wi­dzi­my ich ni­czym wiel­kie po­tęż­ne ko­lum­ny, na któ­rych szczy­cie znaj­du­je się ja­kaś mała, ga­da­ją­ca wy­pust­ka – gło­wa. Ich sto­py me­cha­nicz­nie miaż­dżą le­śne runo, ła­mią małe ro­śli­ny, roz­szar­pu­ją mech, roz­gnia­ta­ją drob­ne cia­ła owa­dów, któ­re nie zdą­ży­ły uciec przed za­po­wia­da­ją­cy­mi za­gła­dę wi­bra­cja­mi.

spo­pie­la­jąc na mo­ment ich cia­ła; wy­da­je mu się, że doj­rzał w tym ułam­ku se­kun­dy pod kurt­ka­mi i swe­tra­mi nie tyl­ko ich nagą bia­łą skó­rę, ale tak­że ko­ści, za­rys szkie­le­tów, i jesz­cze że oto sto­ją na sce­nie, że to uwer­tu­ra do ja­kiejś ope­ry, a wi­dza­mi w tym te­atrze są drze­wa, krza­ki ja­gód, omsza­łe ka­mie­nie i ja­kaś płyn­na, nie­okre­ślo­na obec­ność, któ­ra ni­czym smu­gi cie­plej­sze­go po­wie­trza prze­su­wa się mię­dzy po­tęż­ny­mi pnia­mi, ko­na­ra­mi i ga­łąz­ka­mi.