Pewnego dnia wszystko się wydupczyło. Tak po prostu – prąd przestał dopływać. Wypadłem z czołgu, który odjechał dalej sam, jakby nigdy mnie tam nie było. Gąsienica jedynie musnęła moje nogi, a ja, łapczywie wciągając powietrze, nawet nie krzyczałem. Opuściłem głowę. Pokornie. Niespodziewanie poczułem ulgę. Jakbym został oczyszczony z wszystkiego. I tylko jedno pytanie cisnęło mi się na usta: czy naprawdę było warto tak się męczyć?
Zrobiło się potwornie pusto.
Przewróciłem kolejną kartkę. Zamknąłem książkę. To nie tak miało się skończyć. Nie takiego zakończenia się spodziewałem. A już na pewno nie z czołgiem. Rozejrzałem się po pokoju – wszystko wyglądało tak samo. Gazety wciąż leżały w bezładzie, herbata na stole bladła z minuty na minutę. Nie chciało mi się nic. A wieczór był jeszcze nudniejszy.
I wtedy – pukanie. Delikatne. Subtelne. Zbyt realne jak na moją apatię. Zdmuchnąłem świecę, naciągnąłem koc na głowę. Nie ma mnie. Nie ma mnie tu. Ale pukanie nie ustawało. Nasilało się.
Otworzyłem oczy i nasłuchiwałem. Jeśli mnie tu nie ma, to dlaczego wciąż to słyszę? Granice między “mną tu” a “mną tam” zaczęły się zacierać. Ot, kolejna dziwna historia. Ale ciekawość nie dawała za wygraną. Kto puka?
W pośpiechu zacząłem grzebać w pamięci: kto mnie ostatnio odwiedził? kiedy? po co? Nie było wyjścia – musiałem wstać.
Złapałem suszarkę. Stara, długa, jeszcze podpięta do prądu, którego – o dziwo – jeszcze mi nie odcięli. Pomału podszedłem do drzwi, jak Wayne z rewolwerem. Lewą ręką przekręciłem zamek, prawą – z suszarką gotową do nadmuchu – czekałem. Wreszcie szarpnąłem klamkę i otworzyłem.
Wycelowałem prosto w twarz nieznajomej.
– Kim jesteś, że mnie nachodzisz?! – krzyknąłem.

Zasłoniła się przed podmuchem. Spoza kruczoczarnych włosów błysnęło jedno oko – to drugie wciąż skrywała kurtyna kosmyków targanych powietrzem.
– Chcesz, żebym opowiedziała ci moją historię? – zapytała cicho.
I miałem odmówić?
Nie potrafiłem. Zgodziłem się od razu.

Tego wieczoru już nie byłem sam. Widziałem setki filmów. Czytałem tysiące wierszy. Każdy opowiadał o nas. Pojawiła się cyganka i kot, doktor i chmury. Nie zostało już nic, co mogłoby nas powstrzymać. Dwa wszechświaty – niezależne, obce sobie – spotkały się tylko raz. I wystarczyło.
Były minarety i zachody słońca, czary i bezsensowne gesty. Nie było dokąd i po co uciekać. Mgła gęstniała. Suszarka wypadła mi z ręki. Czułem, że wszystko już zostało powiedziane.
Położyłem się spać.
Nad ranem – tylko raz – usłyszałem znów pukanie. Nie byłem pewny, czy to sen, czy rzeczywistość. Odruchowo wyłączyłem budzik z jego monotonnym stukaniem. Pora wstać.
Tego ranka zapomniałem jej twarz.
Ale jedno pytanie nie dawało mi spokoju: co mam zrobić, żeby już nie być częścią ciebie?