I don't need no arms around me
And I don't need no drugs to calm me
I have seen the writing on the wall
Don't think I need anything at all
No, don't think I'll need anything at all
Jeszcze niedawno – właściwie wydaje się, że to było wczoraj – wszystko wokół mnie pulsowało światłem. Migające na ekranach obrazy, wielkie litery nagłówków, powiadomienia z telefonu – każdy z nich jakby szeptał i krzyczał jednocześnie: „Patrz na mnie, to ważne!”. Czułem to znajome, wewnętrzne parcie, ten niecierpliwy impuls, by natychmiast kliknąć, zobaczyć, wiedzieć. Aż w pewnym momencie postanowiłem je w sobie wygasić. I wtedy zapadła błoga cisza.

Wyłączyłem na kilka dni komputer, odłożyłem telefon. W pokoju zrobiło się ciemno, a jedynym dźwiękiem były ciche, sączące się nuty ze starego winylu. To było jak po zakończeniu jarmarku – kolorowe stragany, rodem z najtańszych odpustów, nagle zniknęły, zostawiając po sobie jak zwykle resztki papierków i całe mnóstwo śmieci. Patrzyłem na tę ciszę cyfrowej pustki i zastanawiałem się, ile z tego, co jeszcze godzinę temu wydawało się tak cholernie ważne, naprawdę miało sens. I co dziś jest w ogóle istotniejsze niż te wydzierające się z każdej strony nowinki, zdjęcia, krótkie reelsy, które znikają, zanim zdążę je zapamiętać.
Dawniej tematy wartościowe trwały dłużej. Wymagały uwagi, cierpliwości, skupienia. Czytało się książki, które odkładało się na chwilę, żeby przemyśleć jedno zdanie. Rozmowy ciągnęły się do późna, bo temat wciągał i domagał się dopowiedzeń – i nikt nie rzucał się na drugiego tylko dlatego, że ten drugi był wegetarianinem. A dziś wszystko dzieje się w sekundach. Przesuwam palcem po ekranie, zatrzymuję się na kilka słów, może obrazek. Błysk nagłówka, który tak dobrze udaje treść, jest jak dekoracja z tektury: z daleka robi wrażenie, z bliska okazuje się pusty. A jednak łatwo w to wpaść, bo ten błysk jest przyjemny – jak cukierek, który daje chwilową słodycz, ale zostawia pustkę. Błyskawiczna gratyfikacja, która karmi tylko na moment, a potem wymusza sięgnięcie po kolejną dawkę.
Chcemy „tu i teraz” – bez czekania, bez wysiłku. To trochę jak ognisko rozpalone z papieru: płomień jest jasny, spektakularny, ale gaśnie, zanim zdążymy się nim ogrzać. Dawniej czekało się na rzeczy, które warto było zdobyć, i przez to smakowały inaczej. Wartość rosła wraz z czasem i wysiłkiem, jaki w to włożyliśmy. Teraz, jeśli coś nie daje efektu w kilka sekund, odkładamy to i szukamy czegoś nowego. A przecież to, co naprawdę zostaje w sercu, nigdy nie przychodzi natychmiast – trzeba na to zapracować, czasem nawet przeczekać nudę, by poczuć, że to było ważne. Czekamy na starość, na choroby, na szczęście, na wielką gotówkę, na lepszą pracę. W większości przypadków wszystko to już mamy – albo za chwilę do tego dojdziemy – a mimo to pozostajemy wiecznie nienasyceni.
I może dlatego dziś książki stoją na półkach jak rekwizyty z dawnych czasów. Nikt nie ma cierpliwości, by je otworzyć. Blog, który kiedyś był miejscem dzielenia się opowieścią, dziś zbyt często jest tylko szyldem – wizytówką do promowania kosmetyku albo kolejną platformą sprzedaży pochwał na temat jakiegoś urządzenia. Tak mało w tym prawdy, tak niewiele tematów, które mogłyby naprawdę zaciekawić. I coraz mniej czytelników, którzy chcą czegoś więcej niż kilku ładnych zdjęć i trzech zdań pod nimi.
Myślę, że właśnie to jest największym przemijaniem naszych czasów. Nie znikają tylko rzeczy czy ludzie – odchodzi w nas sama pamięć, że istniała głębia. Zamieniliśmy ją na odpustowe błyskotki. I jeśli czegoś się naprawdę boję, to tego, że gdy te wszystkie światła zgasną, nie będziemy już pamiętać, jak patrzy się w prawdziwą ciemność. Zdołamy oszukać samych siebie, że to, co przed nami, jest zaplanowane, ułożone i niepodważalne. Jak w dekalogu, który nie czytany, leżał i zbierał kurz. Tak trudno pozostać człowiekiem, tak trudno nim w ogóle być. A jednak…
Najdłużej zostaje smak wspomnień – że coś się wydarzyło, że coś trwało, że coś odeszło. I może tylko one przypominają, że kiedyś potrafiliśmy czekać, patrzeć uważniej i dostrzegać sens w tym, co wymagało czasu. Szanować człowieka, szanować twórcę.
…Po co człowiek ma świadomość? Czy po to, żeby jej nie używać,
żeby ją w kółko, bez ustanku zagłuszać?
Błogosławieństwem człowieka czy przekleństwem jest świadomość.
Wygląda na to, że tu na padole jest przekleństwem….
…bo stanąłem na początku,
bo pociągnął mnie Ojciec i stanę na końcu i nie skosztuję śmierci. – Edward Stachura
Świetnie podpatrzone zjawisko cyfrowego świata. Sama również zauważyłam u młodych ludzi , że przewijanie stron zaczynają od tych reelsów na Instagramie i krótkich stories. Mają dostarczać zabawy, przyjemności, podobnie jak newsy i plotki z świata “gwiazd”. Przy czytaniu tychże nie musi nikt myśleć, nie trzeba wyrabiać sobie zdania, także krytycyzmu, gdyż występuje zero refleksji.
Zasyłam serdeczości