Archeologia strachu

Oglądam wiadomości i przecieram oczy ze zdumienia. Słucham komentarzy, chłonę obrazy, ale z każdym zdaniem coraz trudniej mi uwierzyć, że to rzeczywistość, a nie jakaś nieudolna dystopia z niskobudżetowym aktorem w pierwszoplanowej roli. Z jednej strony Indie — największa demokracja świata, rozedrgana, głośna, żywa, z całą swoją chaotyczną potęgą. A po drugiej Stany Zjednoczone? Cóż… tutaj przymiotniki zaczynają się łamać jak zapałki. Demokratyczne? W teorii. Wolne? Zależnie dla kogo. Praworządne? Ostatnio głównie na gazetowym papierze i w przemówieniach kampanijnych.

Tymczasem w Kalifornii, tej samej, którą w tym kraju lubi się przedstawiać jako liberalną twarz Ameryki, trwają rajdy agencji ICE. Do fabryk, do hal produkcyjnych, do miejsc pracy, które dzięki taniej sile roboczej od dekad trzymają się na powierzchni. Rajdy, by „wyłapać” — tak, to słowo padło w oficjalnym komunikacie — nielegalnych pracowników. Nie „osoby bez statusu”. Nie „społeczność imigracyjną”. Tylko wyłapać — jak szkodniki, jak zbiegów, jak cień nielegalności przemykający między maszynami i paletami. Taki jest pierwszy krok odczłowieczenia. By zabrać im ludzkie cechy.

Thousands of protesters gather to demand an immediate end to Immigration and Customs Enforcement (ICE) ramped-up raids at worksites, schools, stores and courthouses in California, Los Angeles, US, June 8, 2025. © 2025 Tayfun Coskun/Anadolu via Getty Images
Thousands of protesters gather to demand an immediate end to Immigration and Customs Enforcement (ICE) ramped-up raids at worksites, schools, stores and courthouses in California, Los Angeles, US, June 8, 2025. © 2025 Tayfun Coskun/Anadolu via Getty Images

By było to jasne, ci wyłapywani „nielegalni” to często ludzie, którzy od lat mieszkają w USA. Nielegalnie płacą czynsz, nielegalnie kupują ubezpieczenie, nielegalnie chodzą do szkoły, nielegalnie płacą podatki i — o ironio — nielegalnie finansują budżet państwa, które teraz ściga ich z gorliwością godną zupełnie innych epok.

Ktoś w centrali U.S. Immigration and Customs Enforcement, może w czasie przerwy na lunch przy zimnym burrito i Fox News włączonym w tle, wpadł na pomysł: podnieśmy statystyki. Bo przecież chodzi wyłącznie o liczby, o konkurencje pomiędzy obecnym, a poprzednimi prezydentami. Nie chodzi o ludzi, nie o biografie, nie o dzieci, które czekają po szkole na rodziców, którzy już nie wrócą.

A liczby? Cóż, nie są zbyt łaskawe dla 47. prezydenta. Obiecał milion deportacji. Milion — okrągłe, wyborcze i brutalnie bezosobowe. A tu się okazuje, że taki Obama, ten od pokojowego Nobla i zbyt dobrze skrojonych garniturów, deportował rocznie ponad 400 000 osób. Bez czołgów na ulicach. Bez żołnierzy pod szkołami. Bez budowania symbolicznego muru wokół własnego sumienia.

Przed oczami staje mi Polska. Nie ta z dzieciństwa, ale ta w trybie wyborczym. Kampania z importu. Tysiące kilometrów od Podkarpacia, a i tak słychać świst ulotek. Polacy, którzy od lat żyją poza granicami, nagle stają się ekspertami od konstytucji i suwerenności. Polonia, która tutaj głosuje na Trumpa, bo „wie, co to wolność”, kibicuje w Polsce partii, która z praworządnością obchodzi się jak z aromatyczną kawą – raz ją słodzi, raz rozlewa, byleby było głośno, gorąco i nic więcej.

Niektórzy z tych ludzi mają twarze moich dawnych znajomych. Wspólne grille, świąteczne kartki. Niby bliscy, a coraz dalsi. Z każdym kolejnym komentarzem o „lewactwie”, „nacjonalizmie”, „Bogu, honorze i granicy na Odrze” — coś we mnie pęka. Brzydzę się. Nie ich przeszłością, nie ich językiem, ale tą beztroską łatwością, z jaką wspierają systemy depczące słabszych tylko dlatego, że mogą. Bo ich ICE nie dosięgnie. Bo paszport chroni lepiej niż sumienie.

I wtedy myślę: może „archeologia strachu” to nie tylko termin z podręczników, ale coś bardzo współczesnego?

Dolni Vestonice triple burial. From left to right: DV 13, DV 15, DV 14.
Dolni Vestonice triple burial. From left to right: DV 13, DV 15, DV 14.

W Dolních Věstonicach, na terenie dzisiejszych Czech, odnaleziono potrójny pochówek sprzed niemal trzydziestu tysięcy lat. Trzy szkielety, ułożone obok siebie z wyraźną intencją. Dwa należały do mężczyzn o silnej, atletycznej budowie — zdrowych, w pełni sił, bez widocznych śladów choroby. Trzeci, znacznie drobniejszy, ze względu na smukłą sylwetkę został początkowo uznany za kobietę w wieku siedemnastu–dwudziestu lat. Dopiero szczegółowa analiza wykazała, że to również był mężczyzna — ten, którego kości oznaczono jako DV 15.

DV 15 cierpiał na poważne deformacje. Miał wyraźnie skrzywiony kręgosłup, a sposób ułożenia jego szkieletu sugerował, że doznał silnych i bolesnych urazów jeszcze za życia. Dwaj pozostali — mężczyźni w pełni sił, z kośćmi silnymi i nieskażonymi chorobą — spoczywali obok niego. Ale i ich śmierć nie była całkiem zwyczajna. W biodrze jednego z nich tkwił gruby, drewniany drążek — wbity z taką siłą, że trudno mówić o wypadku. To nie był tylko pochówek. To była inscenizacja. A może zabezpieczenie. Na wypadek… gdyby ktoś z nich zechciał wrócić. Ciała pokryto czerwoną ochrą, wokół ułożono spalone drewno — elementy, które w pradawnych kulturach symbolizowały nie tylko śmierć, ale i próbę jej zamknięcia.

Być może była to próba zabezpieczenia się. Nie przed śmiercią, lecz przed tym, co mogłoby z niej powrócić. Przed niepokojem, który zostaje, gdy śmierć nie wydaje się wystarczająco ostateczna. Archeologia sugeruje, że dawni ludzie bali się nie tylko umierania, ale także powrotów zmarłych. I że budowali z ziemi, drewna i ochry rytuały, które miały sprawić, że nieumarli pozostaną tam, gdzie ich złożono.

Nazwano to „archeologią strachu”. Ślady dawnych niepokojów. Wyraziste, fizyczne gesty wykonane wobec ciała — już martwego, a jednak wciąż obecnego w ludzkim lęku. Niezależnie od epoki, od kontynentu, od religii — strach przed powrotem zmarłego towarzyszył nam zawsze. Bo nie chodzi tylko o śmierć. Chodzi o niedokończoność. O to, co zostaje — gniew, niesprawiedliwość, trauma. I o to, czy umarły czasem nie ma ochoty czegoś jeszcze doprowadzić do końca.

Dziś, w dobie nano komponentów, sztucznej inteligencji, wydaje się, że moglibyśmy o tym zapomnieć, że ten strach skończył się wraz z epoką kamienną. Ale wygląda na to, że lęk nie zniknął. Zmienił tylko dekorację i nośnik.

A demonstrator holds an upside-down U.S. flag as California National Guard members stand guard outside the Federal Building during a protest in response to federal immigration operations in Los Angeles on June 9, 2025. RONALDO SCHEMIDT/AFP via Getty Images
A demonstrator holds an upside-down U.S. flag as California National Guard members stand guard outside the Federal Building during a protest in response to federal immigration operations in Los Angeles on June 9, 2025. RONALDO SCHEMIDT/AFP via Getty Images

Gdy Trump wysłał wojska na ulice Los Angeles w odpowiedzi na protesty, trudno było nie dostrzec w tym rytualnego gestu. Czerwona ochra została zastąpiona mundurem, a kolejne jego tweety stawały się zaklęciami szamana. To nie była już polityka. To był egzorcyzm — próba ujarzmienia żyjących, zanim obudzą w sobie zmarłych, o których system wolałby nigdy nie słyszeć. Trump nie boi się śmierci demokracji. On boi się, że ta demokracja wstanie z grobu.

W „Roku 1984” śmierć człowieka nie zaczyna się od rozstrzelania. Zaczyna się od utraty języka. Od momentu, w którym przestaje wierzyć, że może jeszcze myśleć niezależnie. Znika jego prywatność, a potem imię. Orwell pokazuje, że zanim ciało zostanie zabite, trzeba zabić sumienie, wrażliwość, wewnętrzną niezgodę. I dokładnie tak umiera demokracja.

Zakopujemy fakty, obklejamy je propagandą, a potem dziwimy się, że coś cuchnie.

W ten sposób polityka przechodzi w metafizykę. Bo czasem bardziej niż fizyczna śmierć przeraża nas śmierć symboliczna — śmierć godności, śmierć rozumu, śmierć człowieczeństwa.

2

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Comments 4

  • Szyszka06/17/2025 at 6:09 pm

    Dziękuję za ten tekst. Uświadomiłam sobie, że jeszcze żyję. Jeszcze nie umarło moje sumienie, bo nie zgadzam się na takie działania obecnych rządzących.
    Mam w sobie wrażliwość na inność, inność mi nie przeszkadza. Możemy różnić się czy to kolorem skóry, czy też wyznawaną lubo też nie wyznawaną wiarą, ale po prostu jesteśmy ludźmi i mamy prawo do godnego życia. To brzmi bardzo lapidarnie – prawo do godnego życia, ale w tym jest cała kwintesencja człowieczeństwa. Nie dajmy się omamić fałszywym szamanom i podejmujmy świadome, samodzielne decyzje.

    • Dariusz06/20/2025 at 2:44 pm

      Dziękuję Szyszka,
      Twoje słowa trafiły do mnie, do głębi serca. Ponownie uświadomiły mi coś, co niby wiedziałem, lecz zepchnąłem na margines codzienności: jak trudno jest po prostu być człowiekiem.

      Można być matką albo ojcem, żoną, mężem, czasem przyjacielem, kiedy indziej tylko sąsiadem zza ściany, zza płotu. Role przychodzą i odchodzą. A maski zmieniają się zależnie od pory dnia, światła i okoliczności. Są jeszcze i tacy – to osobny gatunek – którzy choć nigdy nie podadzą ręki swoim politycznym idolom, choć nigdy nie usłyszą od nich zwykłego „dziękuję”, pozostają im wierni. Do krwi. Do kości. Do ostatniego oddechu zdrowego rozsądku. Ich nadzieja na zbawienie nosi partyjną legitymację.

      Ale być człowiekiem – naprawdę nim być – to najtrudniejsza z ról. Ona wymaga obecności. Wrażliwości. Odwagi, by nie odwrócić wzroku, gdy boli…

  • Ultra06/20/2025 at 2:53 pm

    Twoje refleksje głęboko zapadły mi w serce. Mieści się w nich cała prawda o człowieku, który sam sobie stwarza “archeologię strachu”, gdy wybiera niewłaściwych wodzów, przywódców, zwierzchników, czy liderów. Skóra wtedy cierpnie ,bowiem to od nich zależą decyzje dotyczące demokracji, praworządności, wojen bądź pokoju. Europa głównie mówi o zbrojeniach zamiast o mediacjach, chociaż jest po dwóch światowych wojnach, widocznie te wojny niczego ludzi nie nauczyły, skoro nie wyciągnęli właściwych wniosków.
    Zasyłam serdeczne pozdrowienia

    • Dariusz06/20/2025 at 3:12 pm

      Ultra,
      dziękuję za komentarz. Twoje słowa to echo tego, co wciąż aktualne i nierozwiązane.

      W Mahabharacie, jest bardzo ważny moment. Tuż przed największą bitwą, kiedy całe armie już stoją naprzeciw siebie, Arjuna – wojownik, któremu powierzono losy dynastii – nagle opuszcza łuk. Odwraca wzrok. Mówi wtedy do Krishny: „Nie chcę walczyć. Po drugiej stronie są moi bracia, nauczyciele, przyjaciele. Jak mam podnieść broń przeciw nim?”.

      I wtedy Krishna wypowiada słowa, które nie są wezwaniem do wojny. Są wezwaniem do rozpoznania swojego obowiązku. Nie tego podyktowanego chciwością, dumą czy polityką. Tylko tego, co płynie z wnętrza. Z dharmy. Z odpowiedzialności, która nie niszczy, lecz chroni.

      Problem polega na tym, że świat – nie tylko Europa – odwraca się od tej ciszy. Zamiast zadawać pytania, wybiera prostych wodzów, którzy nie pokoju szukają, lecz wroga. Nie refleksji, lecz zbrojeń.
      Rozmawiając z żoną często tłumaczę świat przez pryzmat chciwości i cynicznej kalkulacji. Wygląda na to, że mam rację. Dobrze się sprzedaje strach. Świetnie się klikają nagłówki o wojnie. Ale prawda jest taka, że ludzkość – jak ten Arjuna – musi raz jeszcze opuścić łuk i zapytać: dlaczego walczę? dla kogo? i czy muszę?

  • Add Comment


    This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.