Co łączy miłość w kamieniu i w życiu? – Khajuraho

Jeśli zamarzycie kiedyś o podróży do Indii i uważnie ją zaplanujecie, to jestem pewien, że swoje kroki powinniście skierować do małej miejscowości w samym sercu Indii w stanie Madhya Pradesh – Khajuraho, a tam przygotujcie się na spotkanie z czymś naprawdę niezwykłym.

Otoczone spokojem minionych wieków, świątynie hinduistyczne i dżinijskie w Khajuraho to prawdziwe arcydzieła, które zdołały przetrwać próbę czasu i ludzkiej pruderii. Każdy ich detal zachwyca unikalnym pięknem i budowle do dziś budzą podziw i fascynację. Te wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO świątynie to coś znacznie więcej niż zwykłe budowle – to miejsca, które snują niezwykłe historie. Opowiadają o bogach, ludziach, miłości i… cóż, także o erotyce, która tu spotyka się z duchowością w zaskakującej harmonii.

Khajuraho

Świątynie te zostały wybudowane mniej więcej między IX a XI wiekiem w okresie panowania dynastii Chandela. W tamtym czasie Khajuraho było tętniącym życiem centrum kulturalnym, te świątynie miały stanowić coś w rodzaju wizytówki całej dynastii i do tego miały przetrwać tysiąclecia. Ozdobione setkami misternych rzeźb przedstawiającymi bóstwa, sceny codziennego życia, a także bardzo odważne akty miłosne – do dziś wprawiają w niemy zachwyt.

Rodzą się pytania: jak to możliwe, że w miejscu, które miało silny charakter sakralny, pojawiła się taka ilość erotyki? Czy rzeźby przedstawiające odważne sceny miały jakieś głębsze znaczenie? A może były formą oddania bogom i formą edukacji maluczkich? A może stanowiły największą formę celebracji życia?

Tego, zapewne nie dowiemy się już nigdy, lecz właśnie ta niezwykła harmonia zawarta pomiędzy sacrum i profanum sprawia, że odwiedziny w tym miejscu stają się po prostu niezwykłe. Było to takie miejsce, w którym wyraźnie czułem, jakby architekci z tamtych czasów przemawiali do mnie i podpowiadali: „Hej Dariusz, życie to coś więcej niż tylko modlitwy. Jest miłość i namiętność. Jest codzienność. W naszym życiu wszystko się przecież pomieścić musi! Bo to wszystko jest piękne!”

Gotowi? No to zaczynamy!
Dynastia Chandela, wywodziła się z kasty wojowników-królów i była znana z promowania sztuki i architektury jako nierozłącznej części władzy i duchowości. Władcy, będący wyznawcami hinduizmu i dżinizmu, wierzyli, że budowanie świątyń jest nie tylko formą zawierzenia bogom, lecz jest także dobrym sposobem na zademonstrowanie swojego bogactwa, potęgi i oczywiście zdolności artystycznych mieszkańców królestwa. Każda z tych świątyń miała służyć nie tylko jako miejsce kultu, ale również jako symbol harmonii między człowiekiem, naturą i boskością.

Lokalizacja kompleksu Khajuraho też nie była przypadkowa. Miał on zostać wybudowany w miejscu, otoczonym gęstymi lasami, które w swoim założeniu miały stworzyć atmosferę sprzyjającą kontemplacji. Według legend i tradycji, miejsce to było wyjątkowo święte, ponieważ miało być pobłogosławione przez samych bogów.

Khajuraho

Kiedy nastąpił upadek dynastii Chandela oraz najazdy muzułmańskie w XIII wieku, doprowadziło to do stopniowego opuszczenia świątyń. I wówczas okazało się, że ze względu na swoje położenie w leśnym zaciszu, z dala od głównych szlaków handlowych i strategicznych, kompleks pozostał w dużej mierze nienaruszony, choć przez setki lat popadał w zapomnienie, pochłaniany stopniowo przez dżunglę.

Świątynie ponownie odkryto dopiero w XIX wieku dzięki brytyjskiemu inżynierowi T. S. Burtowi, który był zafascynowany ich niezwykłą architekturą i bogactwem rzeźb. Od tamtego czasu świątynie w Khajuraho stały się przedmiotem badań i zachwytu historyków, artystów oraz turystów z całego świata, ale był jeszcze jeden Brytyjczyk.

Khajuraho

Generał Alexander Cunningham, archeolog i pierwszy dyrektor generalny Archeologicznej Służby Indii (ASI) chciał zniszczyć erotyczne rzeźby w Khajuraho. Chociaż dostrzegał ich architektoniczną i artystyczną wartość, miał za to duże problemy z zaakceptowaniem ich erotycznej treści, uważał je bowiem za gorszące i niemoralne, po prostu nieodpowiednie.

I tu pojawia się taka mała ciekawostka. W oficjalnej książeczce, którą można nabyć w okolicach tego zespołu świątyń, można przeczytać, że to Rabindranath Tagore napisał list do Mahatmy Gandhiego, aby ten wpłynął na anglików. Tak na marginesie dodam, że Rabindranath Tagore to ten, który w 1913 otrzymał Literacką Nagrodę Nobla za zbiór zatytułowany „Pieśni ofiarne”. Jej polskie tłumaczenie ukazało się już w 1921 i było niezwykle popularne w polskich kręgach intelektualnych. Więc ten Tagore, według historii zawartej w książeczce, podobno niesłychanie sprzeciwiał się ich wyburzeniu, uważając je za cenny skarb narodowy i źródło inspiracji dla swojej twórczości.

Ulica w Khajuraho

Niestety nie istnieją dowody na to, że Rabindranath Tagore napisał taki list do Mahatmy Gandhiego. To lokalni mieszkańcy i kapłani, którzy nadal uważali kompleks świątynny za święte miejsce, przekonali Cunninghama, by nie niszczył rzeźb. Argumentowali, że te przedstawienia nie są wyłącznie erotyczne, ale mają głębsze, duchowe znaczenie, związane z filozofią tantryczną i jednością cielesności oraz duchowości! Twierdzili też, że jest to integralna część hinduistycznego spojrzenia na świat!

Po naciskach lokalnych mieszkańców, wreszcie w Cunninghamie obudził się naukowiec i archeolog, w końcu uznał, że jego zadaniem jest zachowanie dziedzictwa kulturowego, a nie jego niszczenie. Odrzucił więc aspekty erotyczne rzeźb i w głównej mierze to on przyczynił się do dokumentowania i ochrony świątyń. Po wielu latach jego raporty odegrały kluczową rolę w dalszych badaniach.

Khajuraho

We wspomnianej książeczce jest jeszcze jedna dziwna historia, tym razem związana z popularnością tego miejsca. To prawda, że bardzo chciałem je odwiedzić i że wiedziałem o istnieniu tego kompleksu od wielu lat, lecz nie wiedziałem, jak zostało to napisane, że jest to drugi zabytek po Taj Mahal najczęściej odwiedzany przez zachodnich turystów. Wtedy, stojąc tam przy wejściu do jednej z nich i rozglądając się dookoła, polemizowałem w myślach z tym stwierdzeniem, ale mogłem się przecież mylić. Tamtego dnia byłem zmęczony i niewyspany z powodu ogromnych hałasów podczas nocy, które towarzyszyły tradycyjnym zaślubinom.

Nie napisałem o tym jak tam trafiłem.
Kiedy z kierowcą przyjechaliśmy, było dość późno, tyle by zjeść, rozejrzeć się po okolicy i spokojnie pójść spać. Naturalnie nie mogłem tego zrobić bez przejścia się pod bramę wejściową i zorientowania się w cenie i możliwościach zakupu biletu. Wszystko było już zamknięte, przy bramie pozostało kilku przewodników polujących na łatwy łup i umawiających się z turystami na jutro. Potwierdziłem swoje przypuszczenie, że najlepszym sposobem będzie zakup biletu online, przynajmniej nie przepłacę o jakieś wymyślone podatki. Wróciliśmy z kierowcą do hotelu. W jakiś do tej pory dla mnie dziwny sposób kierowca znalazł starszego mężczyznę, świetnie mówiącego po angielsku, z którym umówiłem się na poranek następnego dnia, że odbiorę od niego bilety. Tak się też stało.

To było najzwyklejsze poranne spotkanie na skrzyżowaniu dróg w Khajuraho. Przy małym straganie właściciel właśnie rozpoczynał dzień – dokładnie zmywał kurz z półek, starannie układał tekstylne towary i zapalił kadzidełko, którego zapach mieszał się teraz z ciepłym powietrzem poranka. Wszystko zdawało się trwać w powolnym, rytualnym rytmie kolejnego dnia. Wtedy pojawił się – poznany dzień wcześniej mężczyzna, z telefonem w dłoni, gotowy przekazać mi bilet.

Ulica w Khajuraho

Kiedy wymienialiśmy numery, aby mógł przesłać mi plik .pdf na WhatsApp, zauważył na moim nadgarstku kalawe. Jego oczy od razu rozbłysły, jakby właśnie znalazł wspólny język, i to dosłownie. “Siva?” – zapytał z ciekawością. Kiwnąłem głową, a on zaczął opowiadać.

Dowiedziałem się, że kilka lat wcześniej podróżował po Tamil Nadu, odwiedzając wiele świątyń, które i ja miałem szczęście zobaczyć. W jednej chwili rozmowa popłynęła – od opowieści o wąskich, zakurzonych uliczkach Madurai, przez zapach przypraw na lokalnych bazarach, po spokojną aurę świątyń w Kanchipuram i bezkres wód na Rameshwaram. Było coś magicznego w tej wymianie – jakby nasze wspomnienia łączyły się w jedno

Khajuraho

Rozmawialiśmy o wszystkim, co tylko przyszło nam do głowy: duchowości, kulturze, podróżach, a nawet małych absurdach życia codziennego w Indiach. Polityki nie dotknęliśmy, jakbyśmy obaj instynktownie wiedzieli, że w takich chwilach jest po prostu zbędna.

Z perspektywy czasu uważam, że była to jedna z tych rzadkich, przypadkowych rozmów, które na chwilę otwierają człowieka – pozwalają mu spojrzeć na siebie inaczej. Psychologia mówi, że takie spontaniczne spotkania mogą działać jak małe mosty w naszym umyśle, budując poczucie przynależności do świata, nawet w odległych miejscach. Może to właśnie dlatego, stojąc przy tym sklepiku, czułem coś więcej niż tylko ulgę z otrzymania biletu. Czułem połączenie – z tym człowiekiem, z jego historią, i z własną podróżą, której sens znów stał się trochę bardziej oczywisty.

Śluby w Indiach to nie przelewki. Jeśli miałbym je opisać jednym zdaniem, powiedziałbym: to eksplozja kolorów, dźwięków i emocji, które nie biorą jeńców. Ale wiecie co? Północ i południe Indii różnią się w tej kwestii bardziej, niż można by się spodziewać – i to nie tylko w menu weselnym czy tradycyjnych strojach. Na północy rzeczy nabierają zupełnie innego tempa.

Wspomniałem tamtą noc w hotelu przy wejściu do świątyni, gdy czułem się zmęczony, a było to tak. Zimowy sezon ślubny osiągał swoje apogeum. Budziłem się co chwila, a szyby w oknach normalnie drżały od wybuchów petard i to nie byle jakich. Gdyby był to film akcji, to chyba właśnie dochodzilibyśmy do sceny zabójstwa głównego bohatera. Niestety, to nie była hollywoodzka produkcja – to były dwa korowody ślubne, które, jak na złość, postanowiły przejść w ślimaczym tempie obok mojego hotelu.

Przerażające urządzenie nagłaśniające w Khajuraho

Nie zrozumcie mnie źle, naprawdę uwielbiam muzykę. Ale nie taką, która jest podana na pełen regulator, o drugiej w nocy, z dodatkiem dźwięków dholu, które brzmią jak uderzające w twoją czaszkę młoty pneumatyczne. Niektóre z tych przebojów nawet znałem, ale w takim natężeniu przypominały mi bardziej próbę przetrwania gdzieś na wyludnionej pustyni niż ślubny hit. Nakrywałem głowę kołdrą, przeklinając w duchu swój brak stoperów do uszu.

Zresztą, pomyślcie tak – na północy ślub to nie tylko ceremonia. To wydarzenie, które śmiało można osadzić gdzieś pomiędzy festiwalem muzycznym a pokazem pirotechnicznym. Panny młode w bogatych, ciężkich sari i panowie młodzi na koniach, a czasem nawet na słoniach (tak, to się dzieje naprawdę!). Goście tańczą na środku ulicy, a korowody ślubne blokują całe miasto – i nikt się tym nie przejmuje. Każdy wie, że ślub to nie jeste jeden dzień w życiu, ale jest to wydarzenie tygodnia.

Khajuraho

Kiedy próbowałem zasnąć, myśląc o widoku świątyń, który miał mnie wynagrodzić za tę noc, zrozumiałem jedną rzecz. Tradycja, niezależnie od regionu, ma w sobie coś niepowtarzalnego. Na południu była spokojna, niemal duchowa, jak delikatny wschód słońca. Na północy – wybuchowa, pełna życia i energii, jak fajerwerki rozświetlające nocne niebo. I choć tej nocy śniły mi się bardziej stopery niż kwiaty jaśminu, to przyznaję, że oba te światy mają swój niezaprzeczalny urok.

Bez śmiechu, śpiewów i kolorów weselnych procesji późno w nocy, życie byłoby jak kamień – twarde, ale puste. A bez duchowego wymiaru, o którym przypominają świątynie, nie dostrzeżemy, że to miłość – zarówno ta ziemska, jak i transcendentna – jest tym, co nas napędza. W Khajuraho bóstwa i ludzie, sacrum i profanum, spotykają się na jednym poziomie – bo jedno bez drugiego nie ma sensu. Ta iskra miłości, o której opowiadają świątynne rzeźby, jest tą samą iskrą, która płonie w oczach nowożeńców.

A podróż po Indiach zapytacie? No cóż, ona wciąż trwa – zarówno na mapie, jak i w mojej głowie. W następnym poście powrócę na ścieżki, które przede mną otworzyły te fascynujące spotkania, widoki i historie. Indie są jak kalejdoskop – pełne barw, kontrastów i niespodzianek czyhających za rogiem, które za każdym razem układają się w nowy obraz. Jeśli myślicie, że widzieliście już wszystko, ten kraj zawsze pokaże wam coś, co sprawi, że zaczniecie od nowa. A więc do zobaczenia w kolejnym wpisie – mam nadzieje że pełnym kolorów, dźwięków i, kto wie, może jeszcze jednej ślubnej procesji.

Khajuraho

I tak oto mój dzisiejszy wpis dobiegł końca. Kiedy teraz patrzę na to, jak chaotycznie skakałem z tematu na temat – od weselnych korowodów po erotyczne rzeźby w świątyniach – dostrzegam, że ten chaos ma jednak swój sens. Śluby i niezwykłe, kunsztownie wyrzeźbione kamienie w Khajuraho to dwie strony tej samej monety – celebracji życia. Oba opowiadają o miłości, zmysłowości, o jedności ciał i dusz, o wiecznej tęsknocie za tym, co duchowe, ukryte w ludzkim doświadczeniu.

Pływać po morzu nie umieją dzieci,
Ani nie wiedzą, jak zarzucać sieci…
Szukacze pereł nurkują głębiną,
Kupcy na statkach w daleki świat płyną,
Podczas gdy dziatwa z wesołym szczebiotem
Skorupki zbiera — by je rzucić potem: Ukrytych skarbów nie szukają dzieci,
Ani nie wiedzą, jak zarzucać sieci…

 

Fragment z „Pieśni ofiarnych” (Gitanjali) Rabindranatha Tagore

What Binds Love in Stone and in Life? – Khajuraho

If you ever dream of a journey to India and take the time to plan it with care, then I am certain you should direct your steps to a small town in the heart of Madhya Pradesh—Khajuraho. There, prepare yourself for an encounter with something truly extraordinary.

Surrounded by the quiet dignity of centuries past, the Hindu and Jain temples of Khajuraho are true masterpieces—structures that have withstood not only the test of time but also the scrutiny of human prudishness. Every detail mesmerizes with its unique beauty, and these temples continue to inspire awe and fascination. Listed as UNESCO World Heritage Sites, they are much more than ancient architecture—they are places that tell stories. Stories of gods and people, of love and… yes, of eroticism, which here meets spirituality in a harmony as surprising as it is profound.

These temples were built between the 9th and 11th centuries, during the reign of the Chandela dynasty. At that time, Khajuraho thrived as a cultural center, and the temples were intended as a kind of eternal signature of the dynasty—a symbol designed to endure the ages. Adorned with hundreds of finely carved sculptures, depicting deities, scenes of everyday life, and unabashed acts of love—they still leave visitors in stunned silence.

Naturally, questions arise: how is it that in a place so deeply sacred, eroticism flourished so openly? Did these daring scenes serve some deeper purpose? Were they offerings to the gods? An educational tool for the masses? Or perhaps the purest form of celebrating life?

We will likely never know for sure. But it is precisely this delicate harmony—between the sacred and the profane—that makes visiting Khajuraho such an exceptional experience. It felt to me as if the architects of old were whispering across time, saying:
“Hey Dariusz, life is more than just prayer. There is love and passion. There is the everyday. There must be room for all of it—because all of it is beautiful!”

Ready? Then let us begin.

The Chandela dynasty, descended from the warrior-king caste, was renowned for promoting art and architecture as inseparable parts of both power and spirituality. Its rulers, devotees of Hinduism and Jainism, believed that building temples was not only an act of religious devotion, but also a way to showcase their wealth, strength, and the creative spirit of their kingdom. Each temple was meant to serve not only as a place of worship, but as a symbol of harmony between humanity, nature, and the divine.

The location of the Khajuraho complex was no accident. It was chosen for its forested seclusion, designed to foster an atmosphere conducive to contemplation. According to legends, the land itself was sacred—blessed by the gods.

When the Chandela dynasty fell and Muslim invasions swept through in the 13th century, the temples were gradually abandoned. Hidden deep in the jungle, far from trade routes and strategic roads, the complex remained largely untouched—preserved by neglect, yet slowly overtaken by nature’s silent hand.

The temples were not rediscovered until the 19th century, when British engineer T. S. Burt stumbled upon them and was instantly captivated by their extraordinary architecture and the richness of their carvings. Since then, Khajuraho’s temples have drawn the interest of historians, artists, and travelers from all over the world.

But there was another Briton.

General Alexander Cunningham, archaeologist and the first Director General of the Archaeological Survey of India (ASI), once considered destroying the erotic sculptures of Khajuraho. Though he acknowledged their artistic and architectural value, he was deeply troubled by their sensual content, which he deemed scandalous, immoral—entirely inappropriate.

And here comes a curious twist. According to an official booklet available near the temple grounds, it was none other than Rabindranath Tagore who wrote to Mahatma Gandhi, urging him to intervene with the British. As a side note, Tagore—who received the Nobel Prize in Literature in 1913 for his work Gitanjali—was widely read in Polish literary circles, especially after the translation was published in 1921.

According to the story in that little booklet, Tagore was passionately opposed to the destruction of the temples’ erotic carvings. He regarded them as national treasures, as sources of artistic and spiritual inspiration.

Sadly, there is no solid evidence that Rabindranath Tagore ever wrote such a letter to Mahatma Gandhi. It was, in fact, the local people and temple priests—those who still regarded the temple complex as sacred—who managed to convince Cunningham not to destroy the sculptures. They argued that the carvings were not merely erotic, but carried deep spiritual significance, rooted in Tantric philosophy and the union of the physical with the divine. They insisted this was an essential aspect of the Hindu worldview.

Eventually, something shifted in Cunningham. The archaeologist awakened within him. He came to understand that his role was not to judge, but to preserve. He let go of his moral objections and focused instead on the cultural and historical value of the site. It is thanks in large part to him that the temples were cataloged, studied, and ultimately protected. His detailed reports would later become invaluable to future researchers.

The same booklet contains another curious claim, this time about the popularity of the site. I had long wanted to visit Khajuraho and knew of the complex, but according to the text, this was the second most-visited historical site in India after the Taj Mahal—at least among Western tourists. Standing there at the entrance, looking around, I found myself quietly questioning that statistic. Perhaps I was wrong. That day, I was tired and sleep-deprived after a night shaken by the noise of traditional wedding festivities.

I hadn’t yet explained how I got there.

By the time my driver and I arrived, it was late enough for only a meal, a brief walk around the area, and some rest. Naturally, I couldn’t resist strolling down to the temple gate to check prices and ticketing. Everything was already closed. A few guides still lingered, hoping to strike deals with tourists for the next day. I confirmed what I suspected: the best option was to buy tickets online and avoid any “creative” local surcharges.

We returned to the hotel. Somehow—still a mystery to me—my driver found an elderly gentleman who spoke excellent English. We arranged to meet in the morning. He would get me the ticket. And so he did.

It was an ordinary morning, at a crossroads in Khajuraho. A local vendor was just starting his day—wiping the dust off his shelves, carefully arranging his textiles, lighting incense that mingled with the warm breath of dawn. Everything moved to the quiet rhythm of ritual.

Then he appeared—the same man from the night before. Phone in hand, ready to transfer my ticket.

As we exchanged numbers to send the PDF via WhatsApp, he noticed the kalava on my wrist. His eyes lit up as though he had just discovered a secret key.

“Shiva?” he asked, intrigued.

I nodded, and he began to speak.

I learned that years ago, he had traveled through Tamil Nadu, visiting many of the same temples I had been lucky enough to see. In an instant, a conversation began—flowing from the narrow, dusty alleys of Madurai to the spice-laced air of the local bazaars, from the quiet stillness of temples in Kanchipuram to the vast, ocean-hugged shore of Rameshwaram. There was something magical in this exchange—something that made our memories overlap.

We talked about everything: spirituality, culture, travel, even the small absurdities of everyday Indian life. Politics was absent—as if both of us instinctively knew there was no need for it in this kind of moment.

Looking back, I realize it was one of those rare, accidental conversations that briefly opens a person up—lets them see themselves from a slightly different angle. Psychology tells us that such encounters can act like tiny bridges in the mind, reinforcing a sense of connection to the world, even in faraway places.

Maybe that’s why, standing in front of that tiny shop, I felt something more than the relief of holding a ticket. I felt linked—to this man, to his story, and to my own journey, whose meaning had just become a little clearer.

Weddings in India are no small affair. If I had to sum them up in one sentence, I’d say: they are an explosion of color, sound, and emotion—and they take no prisoners. But you know what? North and South India approach weddings in wildly different ways—not just in the food or the clothing, but in the very rhythm of celebration.

I recalled that night at the hotel near the temple, when I felt drained. It was winter wedding season, reaching its peak. I kept waking up, the windows shaking from firecracker blasts—not ordinary ones, but the kind that would fit a Hollywood action film just before the hero is assassinated. Sadly, this wasn’t cinema. It was two wedding processions inching past my hotel in torturous slow motion.

Don’t get me wrong—I love music. But not when it’s blasted at full volume at 2 a.m., accompanied by dhol drums that feel like pneumatic hammers pounding your skull. I even recognized some of the songs, but at that intensity, they felt more like a stress test than a celebration. I buried my head under the blanket, silently cursing my lack of earplugs.

Think of it like this—in North India, a wedding isn’t just a ceremony. It’s a hybrid of music festival and fireworks display. Brides wear lavish, heavy saris; grooms ride horses—or sometimes elephants (yes, really). Guests dance in the streets. The city grinds to a halt—and no one minds. Everyone knows this isn’t just a day. It’s the event of the week.

As I tried to fall asleep, promising myself that the next morning’s view of the temples would make it all worthwhile, something dawned on me. Tradition—whether North or South—holds something irreplaceable. In the South, it’s calm, almost meditative—like a soft sunrise. In the North, it’s explosive, full of energy—like fireworks streaking across the night sky. And though that night my dreams were filled more with imaginary earplugs than jasmine flowers, I had to admit—both have their undeniable charm.

Without the laughter, music, and color of those late-night wedding processions, life would be like stone—hard, but hollow. And without the spiritual reminder that the temples offer, we might forget that love—both earthly and transcendent—is what truly moves us. In Khajuraho, gods and humans, the sacred and the sensual, meet on the same ground—for one cannot exist meaningfully without the other. The spark of love that dances across temple carvings is the same spark that shines in the eyes of newlyweds.

And the journey through India, you ask? Well, it’s still unfolding—both on the map and within me. In the next post, I’ll return to the paths opened by these encounters, these views, these stories. India is like a kaleidoscope—full of color, contrast, and surprises around every corner, always reshaping the image you thought you knew. Just when you think you’ve seen it all, it shows you something new—and makes you start over again.

So until the next entry—may it be full of color, sound, and perhaps… one more wedding procession.

And so today’s story comes to a close. Looking back at how I leapt from one theme to another—from wedding parades to erotic temple sculptures—I can see that maybe this chaos has its own logic. Weddings and the masterfully carved stones of Khajuraho are two sides of the same coin—a celebration of life. Both speak of love, of sensuality, of the unity of body and soul, of our eternal longing for something spiritual hidden within the human experience.

Children cannot sail the seas,
Nor do they know how to cast nets…
Pearl divers plunge into the deep,
Merchants set out to the farthest coasts,
But the little ones, laughing and skipping,
Collect seashells—to scatter them again.
They seek no hidden treasures,
Nor do they know how to cast nets…

—from “Gitanjali” by Rabindranath Tagore

0

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Comments 5

  • Justyna01/18/2025 at 3:54 pm

    Z tych Twoich podróży po Indiach wyjdzie pięknie ilustrowany album krajoznawczy… Mam nadzieję, że już zacząłeś go pisać, bo masz dar lekkości pióra 🙂

    • Dariusz01/18/2025 at 3:58 pm

      Dla mnie taki album to nie jest konieczność – mam go przecież w archiwum i na stronach bloga.
      Najważniejsze jednak jest to, czy ktoś zechce po niego sięgnąć i wracać do niego z przyjemnością lub nie. 🙂

      Pozdrawiam serdecznie!

  • Ultra01/20/2025 at 1:48 pm

    Wyjątkowy post łączący dawne wieki Indii ze współczesnym widzeniem świata, budowli, obyczajów, świątyń i misternych rzeźb. Łączą dzieje pasjonaci historii z miłością do ludzi, piękna, natury, architektury i odmienności cbyczajów.
    Zasyłam serdeczności

    • Dariusz01/20/2025 at 1:53 pm

      Dziękuję za tak ciepłe słowa! 😊
      Cieszę się, że post przypadł Ci do gustu – zawsze staram się, żeby łączył to, co dawne i piękne, z tym, co bliskie nam dziś. Fajnie, że to zauważyłaś! Serdeczności również dla Ciebie – takie komentarze naprawdę dodają mi energii do pisania kolejnych postów, a te przecież w każdy wtorek. 🙌✨

  • Nieporównywalni. Lekcje uważności.05/05/2025 at 7:04 am

    […] lub po prostu z serca tego miejsca, na moment zapomniałem o nocnych niedogodnościach w Khajuraho. Teraz, wszystko to złożyło się na wspomnienie wieczoru, którego nie dało się zaplanować. […]

  • Leave a Reply to Nieporównywalni. Lekcje uważności. Cancel reply


    This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.