Welcome, follow my dream – Varanasi

Dzisiejszy wpis wymaga pewnego rodzaju wprowadzenia, kilku słów, bo nie będzie łatwo. Zacznę od czegoś, co wywoła uśmiech, choć zapewniam że temat o którym napiszę, jest raczej daleki od lekkości. Najpierw muszę wspomnieć nazwę pewnej grupy fanów literatury – brzmi ona tak: „Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka.” To hasło wydaje się być żartobliwe, takie z przymrużeniem oka, lecz niesie ze sobą głębsze przesłanie. Mówi o przygotowaniu, o potrzebie zrozumienia.

Pożary w rejonie Los Angeles wywołały fale współczucia i trwogi na całym świecie. Nagłówki takie jak „Palisades Fire Destroys Historic Homes and Buildings”, „Apocalyptic”, czy „Most Destructive Fire in California History”, „Death toll rises” podkreślają ogrom tragedii. Zniszczone domy, historyczne budynki, ludzie bez miejsc powrotu i rosnąca liczba ofiar to obrazy, które trudno będzie usunąć z pamięci, są wstrząsające. Dla niektórych Polaków, to jednak tylko obrazy – zbyt łatwo jest zredukować je do religijnych wyjaśnień. Niektórzy twierdzą, że ta katastrofalna reakcja natury na zmiany klimatyczne to nic więcej jak „kara boska” za swobodę wypowiedzi i związki międzyludzkie w liberalnym wydaniu. Jak łatwo jest wpaść w pułapkę powierzchownych wyjaśnień, które mają usprawiedliwić nasz brak zrozumienia lub empatii?

Dzieci na nabrzeżu przebrane za święte postaci, przygotowujące pieczątki za znakiem Shivy.

I tu powracam do sedna – zarówno w kontekście Varanasi, jak i tragedii w Kaliforni. Tak jak trudno jest zrozumieć najświętsze miasto Indii bez przygotowania i wiedzy o jego kulturze, tak samo trudno jest spojrzeć na ludzką tragedię z empatią, jeśli nie próbujemy zrozumieć tła i kontekstu. Bez refleksji bardzo łatwo jest przekreślić coś, czego nie rozumiemy. Tak oto umysł wpada w zasadzkę.

Varanasi wymaga od nas czegoś więcej. Wymaga odwagi, by porzucić schematy, otworzyć się na doświadczenie wykraczające poza naszą realną i szarą codzienność. To miejsce, które, jak dobra książka, nie poddaje się na pierwszy rzut oka. Musimy je „przeczytać” – kawałek po kawałku, strona po stronie, z uwagą i cierpliwością, by dostrzec w nim sens i głębię. Przeczytać aby móc pójść do łóżka. Zanurzyć się w chaos miasta i jego duchowość, otworzyć szeroko zamknięte oczy, widzieć, a wszytko to po to by w końcu napełnić siebie spokojem i zrozumieniem.

Dlatego teraz, zanim zabiorę Was w podróż do Varanasi, proszę – przygotujcie się do niej odpowiednio. Wstrzymajcie osądy, otwórzcie umysły i spróbujcie spojrzeć na świat oczami tych, którzy tam żyją, myślą, kochają się i są tak samo ludzcy jak my. Idąc tą drogą możemy uniknąć błędu polegającego na upraszczaniu rzeczywistości do poziomu świata otaczającego nas w miejscu zamieszkania. Tak brzmi mój wstęp i moje zaproszenie do podróży – nie tylko do serca Indii, ale przede wszystkim do serca tego, co czyni nas ludźmi.

Uważność jest najrzadszą i najczystszą formą hojności. – Simon Weil

Trzy nazwy miasta.
Varanasi to teraz – miasto pełne życia, gdzie codzienność przeplata się z duchowością na każdym kroku. Benares? To wspomnienie przeszłości, kolonialny urok, który przywołuje wizje brytyjskich podróżników i dawnych opowieści o tajemniczym Wschodzie. Kashi to coś więcej – najstarsza, wedyjska dusza tego miejsca, „miasto światła”, które od wieków przyciągało pielgrzymów w poszukiwaniu oświecenia i odkupienia. Trzy nazwy, trzy różne wibracje, a razem tworzą jedną historię. Wchodzisz do Varanasi i czujesz, że wszystko, co wiedziałeś do tej pory, nie wystarczy. Miasto bombarduje Cię dźwiękami, zapachami, kolorami – wszystko naraz. Próbujesz to ogarnąć, ale Twój mózg kapituluje: „Serio, odpuść to sobie. Tego się nie da objąć rozumem”. I w tym właśnie tkwi magia.

Jedno jest pewne – o tym mieście, napisano już setki razy. Czasem lepiej, czasem gorzej. Nie wiem dokładnie, ile powstało na ten temat publikacji naukowych pełnych faktów i analiz, ale mogę Was zapewnić, że ten wpis będzie szczególny z jednego powodu: opowiem w nim o swojej wizycie. To będzie subiektywna opowieść, ale subiektywność nie zawsze musi być wadą. Czasami to właśnie osobiste doświadczenia pozwalają spojrzeć na temat z perspektywy, której na próżno szukać w oficjalnych wydawnictwach.

Powitanie prze świętcyh mężów Varanasi.

Od wielu lat swoich podróży do Indii marzyłem o tym, by znaleźć się wreszcie tutaj – przejść wąskimi, tętniącymi życiem uliczkami, wypić poranną herbatę, przepłynąć łodzią po Gangesie i zobaczyć, jak schody ghat powoli znikają pod wodą. To wszystko czekało na mnie, niemal na wyciągnięcie ręki, gdy dotarłem późnym popołudniem do niewielkiego hotelu. Był schludny, z czystym i zadbanym pokojem – co dla mnie, było wtedy prawdziwą ulgą. Znajdował się blisko mojego ulubionego sklepu Fabindia i zaledwie osiem minut spacerem od Assi Ghat – mojego pierwszego celu w Varanasi.

Pełen entuzjazmu wyszedłem z hotelu, gotowy na spotkanie z najświętszym z miast, lecz szybko przekonałem się, że Varanasi nie pozwala się odkrywać tak łatwo. Pogubiłem się w plątaninie uliczek i przypadkowo poszedłem w zupełnie przeciwnym kierunku. Na szczęście, los zesłał mi parę starszych Brytyjczyków, którzy, choć sami niepewni drogi, okazali się znakomitymi informatorami. Z ich pomocą w końcu zmieniłem kierunek spaceru, w tym małym chaosie poczułem, że Varanasi daje mi swoją pierwszą lekcję – cierpliwości i otwartości na to, co nieoczekiwane. A wszystko to po to, by spełnić jedno z największych pragnień – uczestniczyć w Ganga Aarti.

Ten codzienny rytuał, choć najbardziej znany jako wieczorna ceremonia na Dashashwamedh Ghat, odbywa się także o poranku, często na Assi Ghat. Wieczorem zachwyca niezwykłym widowiskiem światła i dźwięku, a o poranku, przy wschodzie słońca, ma bardziej spokojny i intymny charakter. W obu przypadkach Ganga Aarti jest dla wierzących głębokim aktem duchowym, wyrazem czci dla bogini Gangi, symbolu życia i odnowy. Każdy moment, wieczorny czy poranny, oferuje wyjątkowe doświadczenie, które trudno porównać do czegokolwiek innego.

Old is gold!

Można oglądać filmy i czytać książki – czy to relacje podróżników takich jak ja, czy profesjonalne produkcje największych wytwórni filmowych – ale nic nie zastąpi osobistego doświadczenia. Gdy stoisz w tłumie wiernych, pielgrzymów i zwykłych gapiów, świat przestaje istnieć takim, jakim go znasz. Czas i miejsce tracą znaczenie, a każdy dźwięk dzwonka, każdy ruch lamp oliwnych unoszonych przez kapłanów zdaje się pulsować tak, jak serce tego miasta. To, co widzisz i czujesz, nie da się zamknąć w słowach – to trzeba przeżyć samemu.

Ganga Aarti, spektakl światła i dźwięku, swoje korzenie ma w tradycji hinduistycznej sprzed tysięcy lat. Światło ofiarowywane bogini Gangi to nie tylko rytuał – to akt połączenia z rzeką, która jest jednocześnie boginią, matką i uosobieniem oczyszczenia. Ale w całej tej duchowej głębi jest też coś zwyczajnie ludzkiego – moment, w którym tłum łączy się w jednej intencji. Dla wielu Ganga to początek nowego życia, dla innych zakończenie ziemskiej wędrówki.

Miasto to odwiedziło w przeszłości wiele prominentnych postaci świata nauki, religii i polityki, z Indii, Azji Południowej, obu Ameryk i Europy. Wśród nich był Guru Nanak, nauczyciel, mistyk i poeta, założyciel Sikhizmu i oczywiście pierwszy jego guru. Kashi, jak jeszcze inaczej nazywane bywa to miasto, odwiedził w 1507 roku podczas Maha Shivaratri tak ważnego święta dla Shivaizmu w tradycji hinduistycznej. Tak na marginesie, dziś najwygodniej jest obserwować obchody tego święta transmitowane na żywo z Isha Center, o ktorym napisalem kiedyś o tu: To ostatnia wizyta w Coimbatore, a do Guru Nanaka pewnie jeszcze powrócę przy okazji wizyty w Amritsar.

Kolejną ważną postacią był Mark Twain – słynny amerykański pisarz i podróżnik. Twain przybył do Varanasi pod koniec XIX wieku podczas swojej podróży po Indiach. Jego opis miasta niesłychanie trafnie oddaje ducha tego miejsca: „starsze niż historia, starsze niż tradycja, starsze nawet niż legenda, a wygląda dwa razy starzej niż wszystko razem wzięte”. Tu muszę dodać, że obecna zabudowa Varanasi pochodzi głównie z XVIII i XIX wieku, ponieważ miasto było wielokrotnie niszczone, a późniejsze odbudowy, stworzyły mozaikę stylów.

Autor bloga na motorze prowadzonym przez pracownika hotelu.

W latach 60. miasto stało się szczególnie popularne wśród dzieci kwiatów, intelektualistów i muzyków, takich jak George Harrison, który zgłębiał tajniki muzyki hinduskiej u Ravi Shankara i znał się dobrze z jego córką – Anoushką. Chociaż sam Harrison lepiej jest znany z pobytu w Rishikesh wraz z muzykami The Beatles.

Dla mnie – Varanasi to miejsce, które ma swój wyjątkowy zakątek w moim sercu. Tam każda chwila przypomina zamknięcie jednego rozdziału i otwarcie kolejnego, jak przewrócenie kartki najlepszego bestsellera, którego historia toczy się nie według zachodniego porządku, ale zgodnie z rytmem Indii – pełnym kontrastów, paradoksów i nieoczywistości.

To jest ten moment, gdy podnosisz karty i mówisz: sprawdzam.
Na ghatach, wśród tłumu ludzi – jedni modlą się, inni rozmawiają lub handlują, a jeszcze inni po prostu żyją – zaczynasz rozumieć, że zachodni sposób myślenia, który wszystko kategoryzuje, ocenia i analizuje, tutaj nie działa. Obok śpiewów mantr, zapachu kadzideł, widoku krów i kóz pojawia się coś więcej – iluzja. Na przykład Aghori, święci asceci, których w Varanasi nad rzeką spotkać można na każdym kroku. Ich postacie, z twarzami pomalowanymi na biało, w otoczeniu ludzkich czaszek i symboli śmierci, wyglądają, jakby wyszły wprost z pradawnej tradycji. Ale większość z nich to tylko przedstawienie dla turystów, rekwizyt, który ma wpasować się w oczekiwania zachodnich podróżników, spragnionych egzotyki i tajemnicy. Bowiem zdjęcia z podstawionymi aktorami, sprzedają się świetnie, a lokalni fotografowie z nimi zaprzyjaźnieni, budują na tych znajomościach fortuny.

Śpiący na nabrzeżu rzeki nibi-święci.

Pod tą fasadą kryje się jednak prawdziwe Varanasi – miasto, które nie potrzebuje teatralnych dodatków, bo samo w sobie jest pełne autentyzmu. Historia i tradycja otaczają cię na każdym kroku, ale musisz nauczyć się odróżniać je od pozorów. To właśnie tutaj, nad brzegiem Gangesu, człowiek staje twarzą w twarz z własnym wyobrażeniem o świecie – i często musi je przewartościować. Spoglądając na płonące stosy kremacyjne, przechodzących turystów, nietykalnych podtrzymujących ogień czy najstarszego z rodziny podpalającego stos, to wówczas coś w środku zadrga i nie śpieszno jest z wydawaniem pochopnych osądów. Tam na schodach, przy płonącym stosie spotkałem Natalię.

Swój czas nad rzeką, organizowałem w ten sposób by jak najdłużej znajdować się wśród ludzi. Wiedziałem też, że wyjęcie aparatu przy stosach kremacyjnych może skończyć się atakiem grupy „ochroniarzy” czekających tylko na moment, gdy biały człowiek wiedziony ciekawością podniesie do oka aparat i wyceluje go w jeden z najważniejszych w życiu obrządków, a oni będą mogli zażądać ogromnej kwoty pieniędzy. Nie liczyłem zatem na specjalne okazje, odpuściłem. Zdjęć pozowanych za pieniądze, ustawianych i realizowanych na zamówienie nie chciałem. Poszedłem nad Ganges.

Już z daleka zauważyłem młodą białą dziewczynę siedzącą na schodach ghatu, pochłoniętą rozmową ze starszym mężczyzną o pooranej zmarszczkami twarzy. Coś w tej scenie mnie zatrzymało, więc podszedłem i przysiadłem się, udając, że tylko odpoczywam. Przez chwilę po prostu słuchałem, aż nagle coś zwróciło moją uwagę – ten akcent… brzmiał znajomo, słowiańsko. Uśmiechnąłem się pod nosem. „To nie może być przypadek” – pomyślałem. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem: „Mówisz po polsku?”

W Varanasi kremacją zwłok zajmuje się głównie kasta Doms, która tradycyjnie pełni tę rolę od pokoleń. Ich praca, była przez wieki postrzegana jako „nieczysta”, co spowodowało marginalizację tej grupy w strukturze kastowej. Jednak tu, gdzie rytuał kremacji jest tak ważny dla duchowego życia miasta, ich rola stała się niezwykle ważna i szanowana. Można z nimi rozmawiać, są przyzwyczajeni do turystów takich jak ja i często za opowiedzenie historii czy pozwolenie na zdjęcia oczekują drobnego wynagrodzenia. Miałem przygotowane pieniądze. Doms do dnia dzisiejszego można spotkać na ghatach kremacyjnych Manikarnika Ghat i Harishchandra Ghat, często też pełnią funkcję Strażników Ognia, tak jak mój rozmówca.

– O! To jesteś z Polski? – odpowiedziała Natalia z wyraźnym zaskoczeniem, a w jej głosie słychać było ulgę. Zaczęliśmy rozmawiać. Rozmowa była prosta, bezpretensjonalna, jakbyśmy znali się od dawna. Zaproponowałem jej wieczorną podróż łodzią, gdy zapalają się światła na brzegu, a stosy kremacyjne jeden za drugim, wciąż pobłyskują ciepłym, pomarańczowym światłem kończąc tym pewną opowieść, zamykają rozdział. Natalia spojrzała na mnie uważnie, jakby zastanawiała się, czy może mi zaufać: – Jasne, czemu nie.

Starzec, chcąc pokazać cały proces od początku, zaprowadził mnie do stosów opału składowanych w pobliżu ghat, przy okazji wspominając, jak drogie jest obecnie jego przygotowanie. Tam opowiadał o rytuałach związanych z ceremonią pożegnalną. Wyjaśnił, jak każdy z członków rodziny ma ważną rolę do odegrania, w każdym etapie kremacji – od niesienia ciała na bambusowych noszach po rozpalanie świętego ognia. Podzielił się też historiami o zagranicznych ekipach filmowych, które pojawiają się tutaj, aby uchwycić ten fragment życia duchowego Indii. Opowiadał mi także o biżuterii, która nie jest zdejmowana z ciał zmarłych i wraz z nimi płonie na stosie. Wyjątkową opowieść, tę, która utkwiła mi w pamięci, zachował na koniec.

Syna podpala stos kremacyjny, pomaga mu w tym nietykalny.

Kiedy schodziliśmy powoli po schodach, przytrzymywał się mego ramienia, nagle zadał mi pytanie, które mnie zaskoczyło: „Czy wiesz, kiedy naprawdę czuć spaleniznę?” Zamarłem na chwilę, próbując odnaleźć sens w tym, co powiedział. Przypomniałem sobie swoją wizytę w Pashupatinath Temple w Nepalu, gdzie ciała płonęły tak samo, a mimo to nie czułem intensywnego, przykrego zapachu. „Nie mam pojęcia,” przyznałem szczerze.

Jego słowa były tak osobliwe, że do dziś pozostają dla mnie zagadką, a może czymś więcej. „Czuć spaleniznę,” powiedział spokojnie, „gdy dusza nie jest gotowa odejść.” W tym momencie poczułem, jak coś drgnęło w atmosferze wokół nas. „Najpierw gdy taka osoba obżerała się w swoim życiu mięsem, stając się podobna do niego, a kolejnym powodem jest, gdy trafia tu ciało schorowanej osoby, wypełnione medycyną i lekami.” Nie potrafię zweryfikować tej opowieści, ale z każdym dniem wydaje mi się ona coraz bardziej wiarygodna. Skończył i wyciągnął rękę po pieniądze, które mu złożyłem na dłoni w geście podziękowania. Może to tylko słowa, a może coś, co dzieje się poza zasięgiem naszego rozumu – w miejscu, gdzie kończy się życie, a zaczyna coś większego? – pomyślałem.

Kiedy dostrzegasz, że dziś nie jesteś tak mądry, jak wydawało Ci się wczoraj,
oznacza to, że dziś jesteś mądrzejszy. – Anthony De Mello

Pożegnanie podczas Ganga aarti.

W dniu wyjazdu ghaty wyglądały już zupełnie inaczej – jakby to miejsce, które wieczorem tętniło duchowością, teraz odsłaniało swoją codzienną, chaotyczną twarz. Mango lassi z okienka restauracji sprzedającej pizzę, przedślubna sesja zdjęciowa nad rzeką, zwinne małpy przeskakujące po dachach, a obok nich prześcieradła i równo ułożone krowie łajno, idealne jako opał – ta codzienność była przyziemna i taka egzotyczna. Zgrabnie wymijając cwaniaków siedzących na schodach w pozycji kwiatu lotosu, udających świętych mężów i przebijając się przez tłum handlarzy, wróżbitów i sprzedawców paanu, po którym prawdziwi mieszkańcy Varanasi zostawiają czerwone plamy na chodniku, zastanawiałem się, jak to miejsce może pomieścić w sobie tyle skrajności. Teraz rozumiem to jeszcze lepiej: „Jeśli nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka.” Varanasi jest jak taka książka – pełna chaosu, lecz wymagająca uwagi i uważnego czytania, by nie zagubić się w historii w niej opowiedzianej i odkryć prawdziwą głębię. Mówią, że jeśli nie odwiedziłeś Varanasi, to nie byłeś w Indiach. A ja przecież byłem – i tu, i tam. Teraz to wspomnienie, zapisane w obrazach, zapachach i dźwiękach, pozostanie we mnie na długo. Bo Varanasi to nie tylko miasto i punkt na mapie – Varanasi to doświadczenie, które trudno wymazać z głowy.

1
This field is required.

Zapraszam do grona moich subskrybentów! Dzięki temu zyskasz dostęp do jeszcze większej liczby fascynujących historii, a ja będę mógł dalej tworzyć treści na najwyższym poziomie. Nie przegap żadnego wpisu – czekają na Ciebie wiedza, inspiracja i rozrywka. Zapisz się już dziś i dołącz do grona moich Czytelników!

Comments 6

  • Ultra01/21/2025 at 3:55 pm

    Celebryci, podróżnicy spędzający kilka lub kilkanaście dni nie są w stanie otworzyć się na złożoność filozofii życia, wieloaspektowość kultury, bogactwa językowego, nie rozumieją zwyczajów, religii, więc przywożą na zdjęciach te święte krowy i ludzi grzebiących w śmieciach. Moi znajomi byli w Varanasi, ale uraczyli mnie powielanymi schematami i masalą chai. Ani potrawy z indyjskimi przyprawami, ani korzenna herbata nie sprawiła, bym poznała smaki Indii, a tym bardziej złożoności tego kraju. Natomiast oni byli zachwyceni gościnnością zwyczajnych ludzi, którzy obdarowywali ich pieniążkami, by tu jeszcze kiedyś mogli wrócić. Piękne, prawda?.
    Uśmiecham się, ponieważ Twoja opinia o Varanasi jest wyważona, przemyślana, powiązana z obyczajami, religią, kulturą, więc mam okazję obiektywnie poznać to indyjskie miasto, a przy okazji obejrzeć wyjątkowe i ciekawe zdjęcia.
    Zasyłam moc serdeczności

    • Dariusz01/21/2025 at 4:18 pm

      Dziękuję Ci za ten piękny, pełen refleksji komentarz!
      Jestem szczęśliwy, że moja opowieść o Varanasi znalazła w Tobie odbiorcę, który potrafi spojrzeć głębiej niż na powierzchnię porannej tea masala i powielane schematy.
      Napisałaś o gościnności ludzi, którzy obdarowują pieniędzmi, by ktoś mógł wrócić – to niezwykłe w swojej prostocie i tak bardzo „indyjskie”, choć powinienem także napisać, że mnie to jeszcze nie spotkało. Zazwyczaj to ja zawsze płacę i mocno trzymam kciuki za przyszłą gościnność. 🙂 Złożoność Indii nie zawsze mieści się w kadrach turystycznych zdjęć, ale w rozmowach, w spojrzeniach, w momencie, kiedy przestajesz myśleć zachodnimi schematami i otwierasz się na coś zupełnie innego.
      Obiecuję, że w jednym z kolejnych wpisów opowiem więcej o polskich turystach, których spotkałem, o tych, którzy patrzyli głębiej i o tych, którzy… może jeszcze nie mieli okazji.
      A moje zdjęcia – niech pozostaną mostem między kulturami.
      Zasyłam również moc serdeczności i dziękuję, że tu jesteś! 🙏📿

  • Sylwia01/27/2025 at 8:37 am

    Twoje zdjecia sa zachwycajace. To glownie po nie tu przychodze 🙂 Czy moglbys napisac cos o pierwszej fotografii z dwojka dzieci siedziaca na murku?

    • Dariusz01/27/2025 at 8:50 am

      Sylwio! Pozwól najpierw, że przywitam Cię ponownie i po prostu napiszę: cieszę się dla Ciebie bardzo z Twojej podróży, bardzo!
      A teraz powrócę do Twojej prośby.
      Na zdjęciu, ta dwójka dzieci, odgrywa role postaci związanych z hinduizmem, ona ma na sobie czerwony strój ozdobiony złotymi wzorami, typowy dla Parwati, a chłopak jest przebrany za Shive.
      Trzymają w rękach pieniądze i miseczki z kolorowymi proszkami, czyli kumkumem używanym do nakładania tilaka na czoło, ma to symbolizować błogosławieństwo i duchową ochronę, robią to za pieniądze dla pielgrzymów i innych chętnych.
      Mam nadzieję, że taka odpowiedź jest dla Ciebie wystarczająca?

  • Add Comment

    This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.