Richard Bachman nie istnieje. A jednak w Polsce, w roku 1992, pod tym właśnie nazwiskiem ukazała się powieść „Wielki Marsz”. Napisał ją Stephen King, jeszcze w 1979 roku. Kolejny wtorek, kolejny kulturalny fragment świata, który warto zatrzymać na chwilę i zobaczyć z bliska. Dziś – książka niezwykła.
Stephen King miał zaledwie dwa lata, gdy jego ojciec wyszedł z domu po „paczkę papierosów” i nigdy nie wrócił. Matka została sama – z nim i starszym bratem Davidem, pogrążona w finansowych kłopotach. Przeprowadzali się wielokrotnie: De Pere w Wisconsin, Fort Wayne w Indianie, Stratford w Connecticut… aż w końcu osiedlili się w Durham, w stanie Maine. Tam, gdzie rozgrywa się również historia Wielkiego Marszu.

W bliżej nieokreślonej, dystopijnej przyszłości Ameryki, raz w roku odbywa się marsz. Bierze w nim udział stu nastolatków. Zasady są proste, choć ich konsekwencje – nieodwracalne. Każdy uczestnik zgadza się iść, nie zwalniając poniżej sześciu kilometrów na godzinę. Jeśli tempo spadnie na dłużej niż trzydzieści sekund – pada pierwsze słowne ostrzeżenie. Trzy ostrzeżenia oznaczają „czerwoną kartkę”. A czerwona kartka – to śmierć, egzekucja na oczach wszystkich.
Podczas marszu nie ma przerw, nie ma odpoczynku. Potrzeby fizjologiczne, dzień i noc, pogoda – wszystko to przestaje istnieć. Liczy się tylko droga. Czytelnik podąża nią razem z Garratym – jednym z chłopców. Tylko jeden z nich przeżyje. Dziewięćdziesięciu dziewięciu upadnie. Trywialnie mówiąc: zwycięstwo po trupach. Ale w tle tej historii rodzi się pytanie: jeśli zostało nam tak niewiele czasu – jak żyć, by coś po nas zostało?

Początkowo byłem sceptyczny. Jaką opowieść można zbudować wokół chłopaków idących autostradą przez ponad dwieście stron? A jednak z każdą kolejną stroną moje zdumienie rosło. Pojawiała się refleksja – że może to wcale nie jest aż tak odległa przyszłość. I choć momentami irytowały mnie rozmowy chłopców – może zbyt dojrzale lub zbyt naiwnie skonstruowane – to rozdział za rozdziałem wciągały mnie bez reszty.
Ale Wielki Marsz to nie tylko historia o marszu. To przede wszystkim opowieść o nas. O precyzyjnie skonstruowanym świecie, który King potrafi rozebrać na czynniki pierwsze – z brutalną szczerością i pisarską precyzją. To nie decyzja człowieka, nie interwencja Boga – to coś głęboko zakorzenionego w nas samych. Potrzeba rywalizacji, nienawiści i podziwu. Pragnienie bycia na podium, nawet jeśli oznacza to drogę usłaną ciałami.

Tłum wiwatuje. W każdym kolejnym mieście, z każdym kolejnym kilometrem. Twarze zmieniają się, ale pozostają tą samą bezosobową maską społeczeństwa – rozentuzjazmowaną, kpiącą, zazdrosną. Media bez emocji komentują przebieg marszu na żywo, z chirurgiczną chłodnością. A nad wszystkim czuwa Major – uosobienie bezduszności. Bez emocji, z wojskową precyzją, pilnuje porządku i egzekwuje zasady.
Być zwycięzcą Wielkiego Marszu.
Wielki Marsz wygrywa się samotnie. Tak jak samotnie idziemy przez rozstaje własnego życia. Przypominają mi się słowa zamykające album The Wall Pink Floyd:
Some stagger and fall, after all it’s not easy
Banging your heart against some mad bugger’s wall.
Przeczytałem tę książkę jednym tchem – w przerwach między obowiązkami – i zachwyciła mnie na tyle, że musiałem o niej napisać. Jeśli Cię zaintrygowałem – sięgnij po nią. Bo choć kończy się nagle i nie odpowiada na wszystkie pytania, które się pojawiają podczas lektury, pozostawia coś o wiele bardziej niepokojącego – cień. Cień niepewności. I ulgę, gdy gasisz światło i uświadamiasz sobie, że to nie Ty wziąłeś udział w tym marszu.




Jest się nad czym zastanowić…
Myślę ze nigdy nie miałem woli uczestnictwa w czymś takim. Wierzę jednak, że sporo jest takich, którzy chcieli by się zmierzyć z innymi, a przede wszystkim z samym sobą.
Niech idą. Mają moje duchowe wsparcie
Tatul, oprócz ich woli uczestnictwa, w tym całym książkowym zamieszaniu, może jest coś jeszcze?
Wiesz, najbardziej przeraziło mnie to telewizyjne komentowanie na żywo, bez refleksji, bez zastanowienia. Chociaż to nie w temacie, to myślę, że podobnie jest teraz.
Większość po prostu patrzy, widzi i wierzy, bez chwili zastanowienia, bezrefleksyjnie wkłada do swoje głowy kłamstwa i przeinaczenia. Rudy nie ma wyłączności na /fake news/ on z nich korzysta, manipuluje słowami. TVP1 to polityczna tuba rządzącej partii. A gdzie w tym wszystkim ludzie?
To jest ten niemądry tłum, o tej samej twarzy patrzący z nienawiścią i zazdrością. Niewielu jest, którym chce się sięgać do źródeł, dotrzeć do prawdy, nie zamiatać niczego pod dywan, bez zmowy milczenia… Serdecznie pozdrawiam Cię Tatul z drugiej strony dnia!
Gdzieś już czytałam recenzję tej książki ale nie była nawet w połowie tak dobra jak Twoja. Ile zależy od właściwego doboru słów;)
Zapisuję książkę do przeczytania:)
pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Agnieszko – choć u mnie południe, a na kawę zbyt późno, to czuję się niezmiernie poruszony Twymi słowami, tak miło Cię tu gościć! Fajnie, że jesteś!
Już tu byłem i komentarz zostawiłem… Coś jednak nie poszło tak jak chciałem
Pisałem o tym, że nie znajduję w sobie takich potrzeb jak uczestnicy tego marszu. To walka o prymat ale przede wszystkim walka z sobą samym. Nie wiem co góruje.w ich naturze,
Miłość i nienawiść. Rozum i głupota. Wiara i zwątpienie. Mieszanki wybuchowe! Już jesteś, wszystko naprawiłem.
Dziękuję
Nie ma sprawy. Cała przyjemność na mojej stronie.
Czytałam tę książkę kilka miesięcy temu, trafiłam na nią przypadkiem w bibliotece i byłam w szoku, jak fascynująca może być historia o… marszu. Tak jak napisałeś, niezwykły jest kunszt literacki Kinga, niezwykłe jest to, co przekazał między wierszami tej opowieści… Ogólny motyw wydaje mi się być zbliżony do Hunger Games (przy czym znam tylko film,, no i oczywiście King na swój pomysł wpadł wiele lat wcześniej), tylko o wiele głębszy, i dużo bardziej wielowymiarowy. Dla mnie to była opowieść przede wszystkim o takiej zatrważającej samotności… i o takiej zabójczej walce… w sumie nie wiadomo po co…
Natrafiłem na ten tytuł w sieci, gdzieś, jakoś. Potem trzeba było poszukać wersji, którą mógłbym wgrać na telefon i czytać w pracy, a potem… Zostałem porażony trafnością opisów, porównań i takiego bezpośredniego nazywania medialnej rzeczywistości, trochę pewnie dlatego, że sam dorabiam na tym rynku, więc postrzegałem to dość dosłownie. Samotnie się rodzimy, samotnie odchodzimy i przez życie też idziemy samotnie. Samotność z czasem nabiera innego smaku i znaczenia, jesteśmy jak te wersy wierszy Baczyńskiego, wyśpiewane przez Ewę Demarczyk: „tylko płakać będą na ziemi zostawione przez nas nasze cienie”, „i to, jakbyś u wrót kościoła widzenie miał jak sen samotne”. Stara panno z kotem, to miło, że jesteś, dziękuję…
Całą przyjemność po mojej stronie! 🙂 <3