Nieoczekiwane pytanie

Mijają dni – jedne przemykają niepostrzeżenie i znikają, inne pozostają ze mną na dłużej, taki rozchodzący się, delikatny ślad na tafli wody po rzuceniu kamieniem. Ale bywają też takie, które gwałtownie zatrzymują mnie w pół kroku. Zaskakują. Poruszają. Zostawiają z pytaniami, na które nie od razu znajduję odpowiedź. Wtedy – choć nikt nie podnosi głosu, a rozmowa toczy się spokojnie – potrafię wyjść z niej, jakby ktoś zdmuchnął ze mnie część nadziei. Nie całkiem, ale wystarczająco, by przez chwilę patrzeć na świat inaczej. Chłodniej. Ostrożniej.

Kilka dni temu spotkałem się z mężczyzną, którego znam od lat. Starszy ode mnie, mądry, konkretny. Taki, który nie mówi wiele, ale w każdym jego słowie można odnaleźć ciężar jego historii: służby wojskowej, emigracyjnych doświadczeń. Przyszedł do mnie na herbatę. Rozmawialiśmy jak dawni znajomi – o życiu, o podróżach, o tym, jak wyglądała jego droga do Stanów Zjednoczonych. Jednak najwięcej mówił o ogrodnictwie. O tym, co sadzić i w jakim miesiącu i jak walczyć ze świstakami lub chipmunks. W takich momentach słuchałem go z przyjemnością – z szacunkiem dla doświadczenia i cierpliwości.

I wszystko układało się w pogodną rozmowę, aż do momentu, gdy nasz dialog niespodziewanie zboczył na temat polityki. Nie potrafię dziś wskazać, kto zaprowadził nas na ten grunt – może to był on, może ja, a może sama rzeczywistość, która coraz częściej domaga się głosu. Nie chodzi zresztą o winę. Chodzi o moment, który mną wstrząsnął.

Na argumenty mojego rozmówcy nie potrafiłem znaleźć żadnych przekonujących odpowiedzi. Pogubiłem się. Być może z szacunku do jego wieku i życiowego doświadczenia, a może dlatego, że – w przeciwieństwie do tekstu pisanego – rozmowa na żywo nie daje czasu na pauzę, na przemyślenie, na wycofanie się i zredagowanie słów. Uczestniczyłem w czymś prawdziwym, bezpośrednim, wymagającym natychmiastowej obecności i reakcji.

Temat dotyczył aktualnego 47. i jego politycznych relacji z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim. Rozmowa rozwijała się dynamicznie, coraz bardziej stając się areną poglądów i przekonań. Powróciliśmy w rozmowie do ich wcześniejszego spotkania i nagle zdałem sobie sprawę, że oglądałem inną transmisję ze spotkania w Gabinecie Owalnym. Wtedy zupełnie bez ostrzeżenia, padło pytanie, które uderzyło mnie jak zimna fala: „A dlaczego nie pojedziesz na Ukrainę tam walczyć?”

To było za dużo. Poczułem, jak zaciska mi się gardło. Nie dlatego, że zabrakło mi odwagi, lecz dlatego, że pytanie to wydało mi się prowokacją, pozbawioną autentycznej chęci zrozumienia. Przez chwilę jedyne słowa, które przyszły mi do głowy, były proste, dziecięce w swojej czystości, ale wciąż prawdziwe: „Zło nigdy nie zwycięża. Nie może. Nie wolno mu.” – odpowiedziałem.

Bo zło, niezależnie od tego, czy przybiera twarz polityka, biznesmena, komentatora czy nawet weterana – pozostaje tym, czym jest: wypaczeniem człowieczeństwa. A każde usprawiedliwianie go, każda próba nadania mu sensu lub „większego dobra” – jest tylko kolejnym krokiem w stronę pustki.

To, co mnie naprawdę zmroziło, to nie same poglądy – lecz układ myśli, który zbyt dobrze znamy z podręczników historii. Przekonania, które czynią faszyzm – tak, nazwijmy rzeczy po imieniu – zaskakująco atrakcyjnym produktem. Nie przez krzykliwe hasła i marszowe rytmy, ale przez swoją prostotę i emocjonalną skuteczność. Faszyzm nie przychodzi w mundurze. Często przychodzi w garniturze, przy stole z herbatą – jako z pozoru rozsądna alternatywa dla niepokoju, jako rzekoma odpowiedź na chaos, jako obietnica „powrotu do porządku, do lepszych dni”.

Nie chcę powiedzieć, że mój rozmówca jest faszystą. To mogłoby być nie tylko niesprawiedliwe, ale i nieuczciwe. Ludzie są bardziej złożeni niż najpiękniejsze etykiety na drogich butelkach. Ale słuchając go, miałem nieodparte wrażenie, że w jego słowach rezonują idee, które nie tak dawno doprowadziły świat do ruiny. Te pomysły dziś powracają: – że nie wszyscy zasługują na równe traktowanie, – że świat trzeba podzielić na „nas” i „ich”, – że siła daje rację, a nie prawo, – że empatia to luksus słabych, – że dla utrzymania porządku można – a czasem trzeba – kogoś wykluczyć.

Wszystkie te przekonania – choć nie wypowiedziane wprost – były obecne w tej rozmowie. Nie jako cytaty, lecz jako fundamenty, na których mój adwersarz budował swoją narrację. I to one odebrały mi głos. Nie dlatego, że mnie przekonały – lecz dlatego, że były znajome. Ich brzmienie przypominało echo – zimne, niosące w sobie krzyk tych, którym kiedyś odebrano prawo do mówienia.

To nie był spór o fakty. To było starcie dwóch wizji człowieczeństwa. I zamarłem w tym zderzeniu – nie dlatego, że zabrakło odpowiedzi, lecz dlatego, że utraciłem wiarę w to, co w człowieku najważniejsze.

Wielu młodych Amerykanów, wcielonych do wojska w czasie wojny w Wietnamie, przeszło przez intensywną wojskową indoktrynację: uczono ich posłuszeństwa, wpojono lęk przed komunizmem i etos „obrony ojczyzny”. Po powrocie do kraju nie spotkali się jednak z uznaniem, lecz często z obojętnością lub wrogością ze strony społeczeństwa, co wywołało w nich rozczarowanie i poczucie zdrady. Zamiast utożsamiać się z liberalnymi ruchami antywojennymi, wielu z nich zaczęło szukać tożsamości w konserwatywnych wartościach – szacunku dla armii, dyscypliny, patriotyzmu.

Z czasem taka postawa przełożyła się na poparcie dla Partii Republikańskiej, a później — dla Donalda Trumpa, który umiejętnie odwoływał się do tych emocji: mówił o szacunku dla flagi, odbudowie potęgi armii i „prawdziwych Amerykanach”. Statystyki pokazują, że weterani wojny w Wietnamie znacznie częściej niż ogół społeczeństwa głosowali na Trumpa. Dla nich była to nie tylko polityczna decyzja, ale też próba odzyskania godności i uznania dla poświęceń, które przez lata były ignorowane.

Nie zatrzymuj się teraz — ta playlista dopiero się rozkręca.

0

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Comments 4

  • Nieoczekiwane pytanie05/30/2025 at 4:59 pm

    […] Dariusz Lachowski, dariusz.us […]

  • Ultra06/20/2025 at 4:14 pm

    Ameryka dalej przyciąga tym chlebem. Mój wnuk był na szkoleniu w Los Angeles, wrócił zachwycony przede wszystkim otwartością, bezpośredniością i uczynnością ludzi. Po prostu czuł się tam bardzo dobrze.
    Pozdrawiam

    • Dariusz06/20/2025 at 5:03 pm

      Ameryka ma wiele twarzy — każda w innym kolorze, każde spojrzenie z innego świata. Głosy mówią tu w dziesiątkach języków, często nie rozumiejąc się nawzajem, a jednak żyją obok siebie.

      Ameryka to przede wszystkim możliwości. Przestrzeń — ogromna, czasem przytłaczająca, ale właśnie dlatego przyciąga. Bo daje więcej. Więcej szans, więcej dróg, więcej prób.

      Dlatego nie dziwię się, że wnuk czuł się tam dobrze. Jestem pewien, że tak właśnie było. I to po prostu cieszy. Czasem tyle wystarczy.

  • Add Comment


    This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.