W ciągu ostatnich tygodni znów dostaliśmy garść smutnych wiadomości. Umarł znajomy z liceum. Ciocia kolegi. Dziecko sąsiadów zachorowało. Przesuwamy palcem po ekranie, a tam nie tylko selfie i śniadania, ale też... klepsydry. Zwykłe, czarno-białe, z krzyżykiem.
Facebook – ten wirtualny pokój krzyku, zdjęć z wakacji i niekończących się relacji z niczego – stał się także miejscem na… nekrologi. Tak, dobrze czytasz. Coraz więcej dorosłych – i to nie żadne dzieciaki z TikToka, tylko dorośli z brodą, doświadczeniem i amerykańskim prawem jazdy – traktuje Facebooka jak cyfrową tablicę ogłoszeń parafialnych.

Jeszcze rano wrzucają zdjęcie z burgerem w ogródku, przy grillu, lajkują mem o poniedziałku i komentują promocję na myjkę ciśnieniową, a wieczorem piszą: „Z ogromnym bólem zawiadamiam…”.
Śmierć trafia do feedu między przepisem na makaron a zdjęciem kota. Nie zauważyłem, by inni robili to w ten sposób. Amerykanie, Latynosi, Hindusi – owszem, wspominają bliskich, piszą osobiste słowa, czasem nawet wzruszające. Ale ta estetyka nekrologu przeniesiona wprost z tablicy cmentarnej – to, jak na razie, nasza specjalność narodowa. Polacy cyfrowo żegnają się z bliskimi za pomocą gotowych szablonów i grafik – jakby inaczej nie wypadało. Czasem nawet nie wiesz, czy wypada kliknąć „lubię to”, czy raczej napisać „trzymaj się”, choć znacie się tylko z jednej grupy, np. tej o [Sprzedam kupię Chicago i okolice].
Klik – pogrzeb. Klik – życzenia urodzinowe. Klik – promocja w Home Depot.
W polskim wydaniu żałoba wygląda zaskakująco przewidywalnie. Obok postów o śmierci niemal natychmiast pojawia się szablonowy obrazek: biały gołąb w locie, znicz z animowanym płomykiem albo aniołek z oczami jak z kreskówki. Wszystko to w niskiej rozdzielczości, często z gotową ramką i tekstem typu „Z głębokim żalem zawiadamiamy…”. Nie ma tam miejsca na indywidualną opowieść, osobiste wspomnienie czy zdjęcie z uśmiechu życia. Jest grafika – gotowiec, który można wkleić jednym kliknięciem. Do tego cytat, obowiązkowo religijny: fragment psalmu, słowa Jana Pawła II albo formułka: „Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych”. Tak wygląda internetowa żałoba po polsku – przewidywalna.
To wszystko buduje taki charakterystyczny polski żal cyfrowy — trochę tradycyjny, trochę szablonowy, z widoczną potrzebą zachowania formy nawet w przestrzeni tak chaotycznej i przypadkowej jak Facebook. Czasem to rzeczywiście wyraz szczerego bólu, ale równie często – rytuał do odhaczenia. Post, który „musi być”, bo tak wypada. Bo inni zobaczą. Mam misję, by powiadomić znajomych. W efekcie śmierć trafia pomiędzy zdjęcie obiadu a zaproszenie na wieczorne oglądanie meczu. Scrollujemy i… lecimy dalej. I choć naprawdę ktoś odszedł, to po kilku godzinach zostają już tylko lajki i kilka automatycznych [*] w komentarzach.
Trudno się dziwić, że wielu głupieje od tej emocjonalnej karuzeli. Ale wiesz co? Ja nie chcę się nad tym zatrzymywać. Bo chociaż śmierć jest obok nas, i choć smutek nie prosi o zaproszenie – to nadal żyjemy.
Oddychamy. Jemy śniadanie. Wsiadamy do auta. Mówimy „kocham cię”, choć czasem może bez entuzjazmu. Wpadamy do znajomych na kawę. Denerwujemy się stojąc zbyt długo w trafficu. Zaznaczamy coś w kalendarzu. Żyjemy. I to właśnie jest niesamowite – nie jako slogan, ale jako fakt.

Czy muszę przypominać, jak niewielu ludzi na świecie może sobie pozwolić na poranny spacer bez lęku? Ilu śpi dziś w namiotach? Ilu nie wie, czy przeżyje do jutra? W jak wielu miejscach świata samo życie stało się luksusem?
A my tu, po tej stronie planety, w tej części codzienności, możemy podjąć decyzję: żyć z sensem. Zjeść porządne śniadanie. Powiedzieć coś dobrego komuś, kto tego nie oczekuje. Zadzwonić, zanim będzie za późno.
To nie jest coaching. To przypomnienie.
W świecie, w którym codziennie docierają do nas informacje o śmierci – mniej lub bardziej bliskiej – warto przypomnieć sobie, że życie nie dzieje się na zapas. Że warto je celebrować. Nie z potrzeby udowodnienia czegokolwiek, nie w obiektywie telefonu, ale dla siebie. I dla tych, których mamy jeszcze obok.
Nie mamy wpływu na to, co dzieje się poza nami – na algorytmy, klepsydry na „ facebookowej ściance”, na chaos i te wszystkie nieproszone złe wiadomości. Ale mamy wpływ na to, czy odpowiemy uśmiechem. Czy zrobimy komuś herbatę. Czy powiemy: „dobrze, że jesteś”, zanim będzie za późno. Mamy czas na wdzięczność.
Bo naprawdę wystarczy jedno dobre słowo wypowiedziane we właściwym momencie. Jeden gest. Jedno spojrzenie. Nie musimy od razu zbawiać świata. Wystarczy, że nie będziemy mu przeszkadzać w byciu pięknym.
Jedynym momentem, który naprawdę się liczy, jest ta chwila, która właśnie trwa. Tu i teraz podejmujemy decyzję, czy kochamy, czy milczymy. Czy żyjemy, czy tylko odkładamy życie na później. Poczuj, że jesteś. I jeśli tylko możesz – ciesz się! Bo życie, nawet wtedy, gdy jest trudne, to wciąż pozostaje tym najlepszym, co nam się przydarzyło.

Jeśli masz ochotę zatrzymać się na chwilę dłużej, zapraszam Cię do wysłuchania mojego wcześniejszego tekstu „Ludzie umierają”, w poruszającej interpretacji Agaty Paleczny.
Tytuł może być mylący – to nie jest opowieść o śmierci. To jest opowieść o życiu. O tej jednej, niepowtarzalnej szansie, jaką każdy z nas otrzymał. O radości. I o tym, że wszystko jest ulotne, dlatego ma znaczenie.
Można go posłuchać między jednym powiadomieniem z Facebooka a drugim. Ale najlepiej – poza nimi.
🎧 Ludzie umierają
Czyta: Agata Paleczny
Mądry tekst.
Darku, być może to ta nasza cecha narodowa wyłazi. Cecha zwrócenia w tył, w przeszłość. Nieustanna chęć grzebania siè w przeszłości, zamiast grzebania jej I czerpania wiedzy.
Agata, jak zawsze, genialna w zadumce.
Bo, co właściwie miałoby się odrodzić?
Dziękuję – to bardzo trafne spostrzeżenie.
Tak, ta nasza cecha narodowa… Spotykamy się przecież na ulicy, na basenie, w sklepie – i nic. Dopiero gdy wydarzy się coś bolesnego, niespodziewanego, wówczas nagle stajemy wobec siebie. I wtedy wychodzą na wierzch wszystkie łatki, patchworkowe emocje, niedokończone sentymenty. Jakbyśmy bez końca budowali przyszłość na zgliszczach przeszłości – zamiast ją przepracować, zrozumieć, uczynić przezroczystą.
Masz rację – brakuje u nas gotowości na coś nowego, mądrego, pozbawionego tej wiecznej mgły „kiedyś to było”.
A Agata… cóż, kiedy usłyszałem ją w „Zaczarowanym fortepianie”, wiedziałem, że nie usiedzę spokojnie, jeśli jej o to nie poproszę.
Dziękuję za uważną lekturę. I za tyle mądrych słów. To dla mnie ważne.