To wszystko się jeszcze gra

„Wdzięczność nie wybiera formy. Czasem przychodzi jako burleska na deskach starego teatru. Czasem — jako okruszek chleba podniesiony z ziemi.”

Wdzięczność jest jak nauka obcego języka — trudna, wymagająca cierpliwości i powtórzeń. Jak stworzenie szczerego bluesa po polsku — możliwa, ale niełatwa. Potrafi być surowa jak nauczycielka matematyki z podstawówki sprzed lat, która nie odpuszczała nawet na chwilę. A jednocześnie… Wdzięczność to najczulsza kochanka — ta, która tuż po wszystkim wie dokładnie, co powiedzieć, by dotknąć najgłębiej.

Jestem wdzięczny za Twoje nieszczęście.

To nie sarkazm, ani gest wyższości. To raczej przyznanie się: gdy patrzę na Twój ból, potrafię czuć. Czuję też własny, rozrywający od środka. A kiedy go czuję – mogę pisać. Tworzyć. Śledzić opowieść, jak wykres EKG — pulsujący przez ludzi, miasta, języki. Przenikający nawet przez gniew. Bo trzeba Ci wiedzieć, że jestem wdzięczny również za Twoją złość. Za brak empatii, który otwiera mi oczy na nowe światy. Dzięki Tobie uczę się patrzeć uważniej. Milczeć odważniej. Słyszeć dźwięki, których wcześniej nie znałem. Języki, w których nie prosi się o przebaczenie. Słowa prawdy, a nie religijne zaklęcia.

A teraz pozwól, że opowiem Ci historię.

Po tej stronie oceanu codzienność ma inny zapach. Na początku pachnie kawą i benzyną, ale szybko dochodzi do niej aromat rozczarowania.

W Polsce znałem kolejki – tu poznałem rachunki. Tam lekarzy z sumieniem, tu formularze z pytaniem o ZIP code i numer karty kredytowej. System zdrowia w Ameryce nie choruje – on po prostu nie współczuje. Jest jak pokerzysta z kamienną twarzą, który z każdą rundą podbija stawkę. Nie uzdrawia, tylko wycenia. System leczenia stał się towarem – wystawionym na półce, z metką, datą ważności i instrukcją zwrotu towaru przeterminowanego, martwego człowieka, jakby się dało go oddać.

Na pierwszy rzut oka przypomina scenę teatralną, brzmiącą obiecująco zapowiedź: wszystko dopracowane, światła ustawione, kurtyna zawieszona wysoko. Ale wystarczy, że ktoś wejdzie na nią i zacznie odgrywać swoje życie – i robi się niezręcznie. Zwłaszcza, gdy przychodzi moment zapłaty.

Ale są rzeczy, które przetrwały. W Chicago – mieście, które miało być tylko chwilowym przystankiem, a dla wielu stało się stacją końcową – trafiłem do teatru. Prawdziwego. Starego. Z czasów, gdy sceną rządzili nie tylko aktorzy, ale i życie miało coś do powiedzenia — i rodziły się legendy. Choćby nawet literackie — jak ta o Rudzkim, opisana przez Grzegorza Dziedzica z takim wyczuciem, że niemal czuć kurz tamtych ulic.

To był czas, gdy Polacy przyjeżdżali tu z nadzieją starannie poskładaną w walizkach i chlebem o ostrych krawędziach — suchym, ale swojskim — ukrytym w kieszeniach płaszczy. Studebaker Theater z 1885 roku — z ręcznie rzeźbionymi stiukami, kurzem i pamięcią. Dziś, by przetrwać, otwiera się na nowe formy sztuki — choćby burleskę w kostiumach żołnierzy Imperium… nieco mniej ubranych niż w oryginale.

A jednak duch pozostał. Słychać go w skrzypieniu sceny, czuć w zapachu kurtyny. Jakby ktoś wciąż szeptał z wdzięcznością zza kulis: to wszystko się jeszcze gra.

Pomyśl tylko – tu: sukces za sukcesem, brawa, kolejne przedstawienia; tam: żałoba. Kraj znikający z map, a jego obywatele – by nie zapomnieć – zakładają obrączki na prawy palec. Na znak żałoby po ojczyźnie.

Ojczyzna wróciła, obrączki pozostały. Za to też jestem wdzięczny.

Chleb — słowo, które dźwiga emocje. „Chleba naszego powszedniego”. „Wyjechać za chlebem”. „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie”. Tam mieliśmy własne podpłomyki — proste, ale nasze. I nagle… starogermański hlaiba wkrada się do naszego domu. Już nie atakuje. Już tu mieszka.

I za jego udomowienie — też jestem wdzięczny.

Bo wdzięczność nie wybiera formy. Czasem przychodzi w postaci burleski na deskach starego teatru. Czasem – jako okruszek chleba podniesiony z ziemi.

A my? My tu nosimy obrączki na lewej dłoni i udajemy, że wszystko jest w porządku. Że życie na emigracji jest tylko kwestią zmiany adresu, a nie chorobą duszy. Że rowy pomiędzy „tam” i „tu” da się zasypać weekendową wizytą w polskim sklepie albo koncertem Chopina w parafialnej sali, szczególnie te koncerty, one mówią o nas najwięcej. Nie tylko przez dźwięki, ale przez to, co dzieje się po ostatnim akordzie, kiedy muzyka cichnie, a rozmowy nabierają smaku.

Ale przecież wiesz dobrze, że „poznanie prawdziwej natury rzeczywistości jest jak otwarcie drzwi do innego świata”. I kiedy te drzwi się uchylą – nie da się ich już zamknąć. Bo widzisz więcej. Czujesz więcej. I nagle rozumiesz, że czasem wdzięczność nie polega na tym, że wszystko się układa, tylko na tym, że coś się rozpadło w sposób, który podarował ci w zamian dar widzenia. Otworzył oczy, a dystans dzielący cię od „stamtąd” tylko wyostrzył widzenie.

Może na tym właśnie polega wdzięczność: na byciu w gotowości, by dać się poruszyć. Nawet jeśli to boli. Nawet jeśli to nie nasz język. I najważniejsze — by nigdy nie dzielić.

Czas poświęcony na słuchanie drugiego człowieka nigdy nie jest czasem straconym. Nawet wtedy, gdy ten człowiek mówi do ciebie językiem nasyconym gniewem – gęstym jak benzyna, wystarczy tylko jedna iskra. Nawet wtedy, gdy nie potrafi lub nie chce cię zrozumieć. Nawet wtedy, gdy modli się za ciebie, nie pytając, czy tego chcesz — z tym czułym, nachalnym przekonaniem, że wie lepiej. Że wystarczy ofiarować ci to, co sam dostał w pakiecie od diaspory: wiarę o prostym smaku i prostych odpowiedziach, kilka cyferek na koncie, papierowy paszport w plastikowej okładce i święty spokój pomylony z sensem. Bo przecież jemu to wystarczyło. Więc i tobie też powinno.

Mi wciąż brakuje muzyki. Lecz nie tych emocji zawieszonych na linach pod eurowizyjnym sufitem, gdzie jedna z wokalistek – kołysała się wysoko nad sceną, jakby unosiła się nie tyle nad publicznością, co nad własnym CV. Owacje były, zachwyt również, ale dźwięk… dźwięk zszedł na drugi plan.

A jednak – jak napisał Bertrand Russell – „The time you enjoy wasting is not wasted time.”
Może właśnie dlatego słyszę muzykę jeszcze wyraźniej. W ciszy po przedstawieniu. W przerwach między wersami. I w tym, co pozostaje, gdy opadną liny podtrzymujące.

I dlatego — jestem wdzięczny, że przeczytałaś/przeczytałeś ten tekst.

Bo to się naprawdę dzieje.

0

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Dołącz do naszej społeczności!
Z subskrypcją pokażę Ci jeszcze więcej ciekawych historii, które ożywią Twoje codzienne chwile. Każdy mój wpis to dawka inspiracji, wiedzy i dobrej zabawy – tak, jak ulubiona progresywna nuta, która dodaje energii i otwiera nowe horyzonty.

Nie zwlekaj – zapisz się już dziś i bądź zawsze na bieżąco z tym, co dla Ciebie przygotowuję.

Comments 2

  • Ultra06/20/2025 at 3:52 pm

    Dziękuję za czarowne i mądre odczucia o muzyce i za przyjemność słuchania przepięknych, zapadających w człowieka niezapomnianych dźwięków., po których wysłuchaniu, już nic nie jest takie samo.
    Zasyłam serdeczności

    • Dariusz06/20/2025 at 4:59 pm

      Takich muzycznych perełek jest wokół nas więcej. Trzeba tylko na chwilę przystanąć, zamknąć oczy i pozwolić sobie na podróż, która nie zna wieku, ani granic.

      Wystarczy zostawić za sobą ciężar przyzwyczajeń – długie sutanny codzienności, sztywne ramy oczekiwań. Zamknąć drzwi. Wyjść w świat. Właśnie tam zaczyna się nowa opowieść. Taka, która potrafi poruszyć – do łez, do śmiechu, do miłości.

      Trzeba tylko chcieć.

      Dziękuję.

  • Add Comment


    This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.