I read the news but the news didn't fascinate
I stayed at home, watched the media ejaculate
This is the age of 'Decay' and 'Hypocrisy'
Sometimes I feel like the world isn't ready for me
Chodzi mi o pokój jako stan ducha, a nie pomieszczenie w domu. To drugie znaczenie rozwinęło się z pierwszego na zasadzie metonimii, a konkretnie na tej podstawie, że w pokoju (pomieszczeniu) można było zażywać pokoju (spokoju i odpoczynku). Ze śmiercią małego chłopczyka na świat przychodzi dojrzały mężczyzna. Umarł Kubuś, niech żyje Kubuś!
Kiedy przechodzimy przez życie, doświadczamy traum, priorytetów przetasowań i tracimy relacje. Potykamy się, upadamy i wstajemy to wszystko pozwala osiągnąć nasz prawdziwy potencjał. Słowa, którymi rozpocząłem dzisiejszy wpis zaczerpnąłem z piosenki brytyjskiej grupy Kula Shaker. Zrobiłem to nie tylko dlatego, że tak dokładnie opisują obraz dzisiejszego świata Zachodu, ale może przede wszystkim dlatego, że odbieram te słowa jako własne.
Kontynuując temat wakacyjnych opowieści dzisiejszy wpis będzie lekki i zwiewny jak powiew skrzydełek jerzyka, bowiem będzie o muzyce.
Producent nagrań muzycznych Bob Ezrin dla jednych jest żywą legendą, dla innych niedoścignionym mistrzem. Realizatorem nagrań muzycznego arcydzieła, jedenastego, studyjnego albumu Pink Floyd z 1979 roku – The Wall. Nie każdy jednak wie, że podczas zgrywania materiału i finalizowania wszelkich niuansów prawnych, każdego dnia zabierał ze studia do domu oryginalne taśmy albumu „The Wall” by w żadnym wypadku nie dostały się w ręce ludzi z wytwórni.
W tamtym czasie narastał spór i napięcia wokół osoby Rogera Watersa. To co zostało zbudowane przez dziesięciolecia przyjaźni i współpracy wkrótce miało zostać poddane ciężkiej próbie. Tak rozpoczął się spór z Columbia Records o tantiemy. Kilka lat później w jednym z wywiadów Ezrin powiedział: „Technicznie, nie musieli płacić podwójnie za podwójny album. Obrażało to jednak moją wrażliwość”.
Dwadzieścia lat później, pod etykietą wytwórni Columbia ukazał się album brytyjskiego zespołu rockowego, grającego muzykę z gatunku rocka psychodelicznego zatytułowany: Peasants, Pigs & Astronauts (Chłopi, świnie i astronauci). Kula Shaker, bo o nich mowa, założony został w 1995, do dziś liderem i wokalistą zespołu jest Crispian Mills, syn aktorki Hayley Mills, zdobywczyni Oskara i propagatorki wegetarianizmu.
Realizacją utworów zawartych na albumie, oprócz jednego, zajął się Bob Ezrin. Częściowo album nagrywany był w Astoria recording studio czyli pływającym studiu nagraniowym Davida Gilmoura. Album podtrzymuje stworzoną przez zespół hybrydę stylu psychodelicznego rocka z lat 60., groovy indie pop i indyjskiej instrumentacji, choć z bardziej progresywnym rockiem niż na poprzednich wydawnictwach. Muzycznie wiele piosenek wykorzystuje efekty psychodeliczne zdecydowanie inspirowane piosenkami The Beatles, są więc tam wirujące dźwięki gitar i indyjskie śpiewy. Ten muzyczny eklektyzm grupy Kula Shaker, w moim odczuciu, wskrzesza w muzyce to co najlepsze, przywołuje pozytywne wspomnienia i potrafi oczarować słuchacza na długi czas.
There’s magic in my eyes
But I don’t want to look into it
There’s thunder in the skies
And I’m frightened of what it’s doing
Jest w moich oczach ukryta magia
Ale nie chcę teraz o tym mówić
Słyszę grzmot w niebie
I boję się tego, co on robi
Życie mija, to pewne. Nie można tkwić w jednym miejscu, należy podążać za duchem czasu i ulegać zmianom. Jakość życia zależeć będzie od tego jakie priorytety wybierzemy i co stracimy. Ile razy upadniemy by na nowo powstać i wtedy dopiero osiągnąć nasz prawdziwy potencjał. Należę do tych, którzy najbardziej cenią muzykę artystów świadomie podążających za swoją dojrzałością, zarówno cielesną jak i intelektualną. Chowanie głowy w piach i milczenie gdy dookoła z cienia wychodzi zło jest oznaką obywatelskiej słabości, rozkwitający uśmiech na twarzy przy dźwiękach Malinowej dziewczyny jest oznaką psychicznej niedojrzałości.
kapeli nie znałem, ale poznałem i faktycznie, fajnie się tego słucha… przy okazji próbowałem wnikać, skąd się wzięła nazwa… pierwsza hipoteza była, że chodzi o pewne tradycje ludów Oceanii, ale ciotka Wiki wyprowadziła mnie z błędu…
pokój w umyśle ma każdy, ale tego nie widzi… zasłonięty jest ocenami, opiniami, poglądami i całą stertą innych śmieci, nadmiaru myśli, które naga małpa bez potrzeby produkuje… ale gdy się zrobi z tym porządek, nagle okazuje się, że ten pokój jest…
no tak, ale czy to ma oznaczać, że ten pokój był wcześniej?…
skoro jest pokój, to odpowiedź na to pytanie nie ma żadnego znaczenia, zresztą nawet pytanie się nie pojawia…
p.jzns :)…
Ciotka wiki sprawia czasem kłopoty, nie, nie, żebym twierdził, że podaje błędne informacje, ależ skąd. Zdarza się często, że pewne zagadnienia, tematy czy hasła w języku polskim nie istnieją lub są potraktowane po macoszemu. Większa ilość informacji wciąż pojawia się w wersji anglojęzycznej, co nie jest przeszkodą w uzyskaniu odpowiedzi na pytania. Proces zbierania informacji i ich porównywania, sięgania do źródeł wydłuża się nieco, ale to chyba tak ma być.
Pokój był, jest w nas, zagraceni niepotrzebnymi myślami nie dostrzegamy rozwoju. Zatrzymujemy się nad kolejnymi pomyłkami, rozstaniami lub przegranymi, zamiast iść do przodu. Takie zmiany dają siłę i tworzą nas innymi.
Trzeba też pamiętać, że samodzielne odrzucenie tego śmierdzącego balastu znajomości, pełne zdystansowanie się od tego co na pokaz, sprawia więcej radości niż najzwyklejsze oczekiwanie na takie zerwanie.
Cóż, psy szczekają, a karawana jedzie dalej 🙂 skoro nie ma pytań, to żadna odpowiedź nie będzie zła!