Tego dnia kierowca Jigme Dorji, który sprawował opiekę nad naszym bezpieczeństwem na drogach Bhutanu, od rana pracował z inną grupą turystów, a przewodnik Nima Samphal Thukten pożegnał naszą grupę tuż przed wejściem do budynku lotniska. Z cichym mlaśnięciem gumowych uszczelek zamknęły się za nami drzwi, Paro przeszło do historii. Krótka odprawa, kilka chwil oczekiwania, a potem 45 minutowy lot do Kathmandu gdzie miałem poznać swą nową miłość.
W Nepalu czekał kierowca, który rzetelnie ułożył nasze bagaże na dachu busa, dwukrotnie sprawdzając naprężenie sznurka otaczającego walizki i rozdał wodę do picia. Ponad godzinna droga, szarymi, zasypanymi kurzem ulicami do oddalonego od centrum hotelu Gaia Holiday Home położonego w Dhulikhel. Rozpakowałam walizkę, przygotowałem aparat, trochę oczekiwania na posiłek i krótkie rozmowy z chłopakami z kuchni pozwoliły mi odpocząć. Cieszyłem się z widoku za oknem, to był mój czas. Ruszyłem do miasteczka.
![Przed drzwiami do miejsca, którego nie mogę odwiedzić Przed drzwiami do miejsca, którego nie mogę odwiedzić](https://www.transcendentphoto.com/wp-content/uploads/2020/05/IMG_5239.jpg)
W drodze powrotnej zatrzymałem się u przydrożnego fryzjera, który skrócił mi nieco brodę. Zapadał zmierzch. Nieoświetlone ulice szybko pogrążały się w mroku i tym łatwym do rozpoznania lecz nieprzyjemnym poczuciu niedopasowania do czasu i miejsca. Chociaż nie było chłodno to poczułem jak po plecach spłynęła mi zimna kropelka potu.
![Na zdjęciu Dariusz i niepowtarzalny fryzjer z Dhulikhel Na zdjęciu Dariusz i niepowtarzalny fryzjer z Dhulikhel](https://www.transcendentphoto.com/wp-content/uploads/2020/05/IMG_5175.jpg)
Starałem się to nowe miejsce porównać do wspomnień z Indii, wyjątkowego smaku powietrza, głosów zwierząt, dźwięków i zapachów, jednak na próżno. Były tak samo silne, a jednak różniły się od tamtych. Dopiero gdy przed powrotem do hotelu odwiedziłem małą, zapomnianą świątynie Shivy wówczas, stare kamienne rzeźby, na nowo ożywiły relikwie wspomnień z Madurai, Mahabalipuram, Kanyakumari. Spokojniejszy i może nieco bardziej przygotowany na spotkanie z wielką cywilizacją Zachodu, wróciłem do hotelu.
![Schody prowadzące do swiątyni z ustawionymi linganami Schody prowadzące do swiątyni z ustawionymi linganami](https://www.transcendentphoto.com/wp-content/uploads/2020/05/DSC_4926_x.jpg)
Posiłek i sen. Upragniony odpoczynek od wrażeń. Mięśnie nóg rozpoczęły własną rozmowę z ciałem, opowiadając zupełnie inną historię tego co było prawdą, tego co się wydarzyło, a co tylko mi się przyśniło. Zasnąłem.
Dokładnie do tego miejsca,
Bernardo Bertolucci rozpoczynając w Paro w Bhutanie,
pozostawiając za sobą zgiełk Seattle,
doprowadził historię „Małego Buddy”.
Bhaktapur, niezwykłe miejsce, które na długo pozostanie w mojej pamięci i wspomnieniach.
Pobudka i cała ta magia przygotowań do nowego dnia w zupełnie nowym miejscu. Potem wyjście z hotelu i powolna wspinaczka, bo ciało wciąż pamięta co wydarzyło się w Bhutanie. Trafiamy do świątyni tysiąca stopni, świątyni poświęconej Kali, podczas wspomnianego przeze mnie w poście Pierwsze dni trzęsienia ziemi nieomal całkowicie zniszczonej. Wokół zrujnowanego punktu obserwacyjnego, trwające w dziwnej symbiozie z naturą, prace budowlane, najdobitniej zaświadczały o tym wydarzeniu.
![Dhulikhel, przed wejściem na górę do świątyni Kali Dhulikhel, przed wejściem na górę do świątyni Kali](https://www.transcendentphoto.com/wp-content/uploads/2020/05/DSC_5048.jpg)
Powrót do hotelu tą samą kościstą drogą, pełną kurzu i szybko przejeżdżających motocykli, obiad i już za chwilę mogłem na nowo przekonać się co znaczy Durbar Square. W tym kraju są takie trzy. Ten w Bhaktapur był pierwszym dopóty, dopóki była tu stolica kraju. Wokół niego kwitło życie jak nigdzie indziej. Handel najlepiej rozwijał się tu w XIV wieku, aż trudno dziś odnaleźć prawdziwe dane dotyczące tego miejsca, którego historia jest niemal tak burzliwa jak historie dwu pozostałych królestw jeszcze przed połączeniem się w jeden kraj. W tamtym czasie był to odrębny region zamieszkany w większości przez Hindusów i Newarów, różnili się nawet językiem od pozostałej części królestwa, pokolenia tamtych pierwszych wciąż tu mieszkają.
W tym właśnie starym, lokalnym i chyba najprawdziwszym Bhaktapur zakochałem się jak nigdy wcześniej w żadnym z miejsc, które odwiedziłem. Zakochałem się w ludzkich twarzach, tych zmęczonych, wykrzywionych grymasem bólu, twarzach dzieci tych wiecznie zasmarkanych i z oczyma jaśniejszymi od tysiąca słońc, w twarzach kobiet, sprzedawców i w psach, kotach, a nawet sowach. W ostrym dłutem rzeźbionych w drewnie, ażurowych figurach pawi szeroko otwierających swój ogon, a później wprawną ręką wstawionych w okienne framugi. W takim Bhaktapur zakochałem się i kropka.
Tu o zmierzchu zjedliśmy kolację by późno w nocy powrócić do hotelu w Dhulikhel. Bhaktapur oznacza „place of devotees” (miejsce wyznawców) i takie pozostało przez wieki do dziś. Ze świątyniami objętymi patronatem UNESCO, których odbudowa, zainicjowana przez Niemcy i przy ich ogromnym udziale finansowym, odbywa się tu każdego dnia z zachowaniem rygorystycznych zasad, by używając tych samych materiałów i metod jak przed dziesiątkami lat, spoić ze sobą na nowo rozdrobnione elementy w jedną całość. Taki architektoniczny ekumenizm, po prostu magia.
![Bhaktapur, noc, opustoszały plac Bhaktapur, noc, opustoszały plac](https://www.transcendentphoto.com/wp-content/uploads/2020/05/DSC_5420.jpg)
Dotykając dłonią, wypełnionych po same brzegi historią, drewnianych ornamentów, można przez ułamek sekundy poczuć to, co być może czuli przybywający na targ okoliczni mieszkańcy, przybysze z innych krain, było to pewnie zadziwienie, może zachwyt lecz przede wszystkim szacunek dla sztuki i myśli ludzkiej, jej potęgi. W ciemności wróciliśmy do hotelu. Obok drogi palono ogniska, których światło kładło na pokrytych za dnia kurzem ulicach, długie cienie przechodzących jeszcze gdzieniegdzie ludzi. Czas pożegnań i narodzin.
Ostatni dzień pobytu nie narzucał żadnych planów do wykonania ani też nie obiecywał nie wiadomo jakich zmian w moim życiu. Te ostatnie jednak, znienacka i nieoczekiwanie, dopadły mnie wyłaniając się z miejsca, które wcześniej zaplanowałem odwiedzić w przypadku pojawienia się gorzkiego uczucia rozstania z przygodą.
Poranne wylegiwanie, beztroskie i bezużyteczne, w wygodnym hotelowym łóżku przerwane zostało wizją śniadania, tylko co przygotowanych jajek po benedyktyńsku podanych z gorącą, aromatyczną herbatą masala. Ciemne chmury wylotu, czasu zakończenia podróży, tłoczyły się nad moją głowa niczym ubrania walczące o najważniejszy skrawek przestrzeni w walizce, by zaraz po wyjęciu przypomnieć sobą o miejscach i zdarzeniach, zapowiadając ni to burze, ni to słońce, trzeba coś było z tym zrobić.
![Bhaktapur, dziewczynka otwiera drzwi Bhaktapur, dziewczynka otwiera drzwi](https://www.transcendentphoto.com/wp-content/uploads/2020/05/DSC_5305.jpg)
W drodze do położonego nieco bliżej lotniska hotelu, by w nim odświeżyć się i przygotować do wylotu, zatrzymałem się raz jeszcze w Pashupatinath Temple, miejscu w którym odkryłem odpowiedź na pytanie: jaki jest sens istnienia? Pośród rozgardiaszu ulicznych sprzedawców oryginalnych nasion rudrakszy, żebraków ciągnących ze sobą cały dobytek i setki białych turystów zapełniających pamięci telefonów kolejnymi zdjęciami tego miejsca, miałem okazję przekroczyć bramę rozdzielającą dwa światy, te same a różne.
![Ghaty kremacyjne w Pashputinath nad rzeką Bagmati Ghaty kremacyjne w Pashputinath nad rzeką Bagmati](https://www.transcendentphoto.com/wp-content/uploads/2020/05/DSC_5502-scaled.jpg)
Nie ma Nepalu o poranku, radosnego śniadania i głośnego planowania dnia. Jest dzień, który na zawsze pozostanie moim własnym dniem, godnym wypełnienia go kolejnymi wydarzeniami, a jeśli ten wczorajszy nie był jeszcze najlepszy to pora popracować nad tym nowym. Każdego dnia budujemy siebie na nowo, z faktów, z emocji, z rozczarowań, nie warto opuszczać głowy. Należy ją unieść wysoko, uśmiechać się, pozwolić mijać kolejnym dniom, które przyniosą jeszcze kolejne, a potem na końcu skonać z radości. Co za skok! Od śmierci wprost pod niebiosa!
Friedrich Nietzsche, którego na przełomie ostatnich lat wielokrotnie przywoływałem w swoich wpisach, napisał kiedyś tak:
Kto ma po co żyć, wie jak.
Na niewielkim skrawku ulicy, wolnej od wszelkich straganów i przechodniów, przygotowano ku uciesze pątników niewielki parking samochodowy, tam wynająłem taksówkę i wróciłem do hotelu po bagaże. Po zakupie nieprzyzwoitej ilości herbaty, spakowany i szczęśliwy jechałem w stronę Tribhuvan International Airport.
Czułem jak zamykam za sobą drzwi kolejnej klasy, miałem wrażenie, że uczniowie opuścili ławki, a nauczyciel wciąż kończył spisywanie wymaganych przez dyrekcję notatek, teraz lekcja dobiegła końca. Zadzwonił dzwonek, jeśli nie sprawdzę czy wciąż cieszą mnie kolejne źdźbła trawy, kto za mnie to zrobi?
![Dzieci w Nepalu idą do szkoły Dzieci w Nepalu idą do szkoły](https://www.transcendentphoto.com/wp-content/uploads/2020/05/DSC_4872-1.jpg)
18 lutego zdecydowałem podzielić się z Wami moją pracą domową. Fotografie, kilka zdjęć i sporą ilość słów, nie bacząc na ich późniejsze zrozumienie, przekazałem czytelnikom i „anonimowym” obserwatorom tego bloga z różnych stron świata. Na podsumowanie mojej pracy przyjdzie czas w ostatnim wpisie, a ten już wkrótce, za tydzień.